Baltimore. Tom 1 - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 14 czerwca 2023Jeśli szukacie opowieści defetystycznej niczym piekło oraz ponurej jak żałoba po utracie ukochanej osoby, a przy tym nihilistycznej i apokaliptycznej, to Baltimore jest właśnie dla Was.
Jeśli szukacie opowieści defetystycznej niczym piekło oraz ponurej jak żałoba po utracie ukochanej osoby, a przy tym nihilistycznej i apokaliptycznej, to Baltimore jest właśnie dla Was.
Oto Baltimore w całej okazałości – komiks autorstwa Mike’a Mignoli, twórcy kultowego Hellboya. Historia pozbawiona humoru, w której próżno szukać światełka nadziei. Losy bohaterów spowija ciemność, a każda droga, którą obierają, prowadzi do piekła. Piekła na Ziemi, dodajmy, bo akcja toczy się tuż po I wojnie światowej. W uniwersum Baltimore nie skończyła się ona jednak tak, jak przekazują to podręczniki do historii. Na bitewnych polach Europy obudziło się zło w najczystszej postaci. Z martwych powstały pradawne wampiry, a wraz z nimi inne, potworne abominacje. W następstwie tego Stary Kontynent opanowała zaraza, przemieniająca ludzi w nieumarłe bestie. Do walki z ciemnością staje żołnierz, który na polu bitwy spotkał wampira i ledwo uszedł z życiem. Lord Baltimore powraca do ogarniętej chaosem Europy i masakruje kolejne monstra. Nie robi tego jednak, żeby uratować świat i pokonać zło. Wiedziony przez osobistą vendettę ściga wampira, który wyrządził mu niewyobrażalną krzywdę. Herosi nie podążają już drogą światła, nie pomagają potrzebującym, nie walczą o pokój. Dobro zostało definitywnie stłamszone przez ciemność, więc już zwyczajnie nie ma o co toczyć bojów.
Pierwszy tom Baltimore zawiera kilka niezależnych opowieści z tytułowym bohaterem w roli głównej. Motyw przewodni wszystkich historii jest tożsamy – to tułaczka protagonisty po wyniszczonej przez wojnę i zarazę Europie, w poszukiwaniu jego nieśmiertelnego adwersarza. Baltimore odwiedza kolejne kraje, gdzie co rusz natrafia na nowe koszmary. Francja, Austria, Węgry, Wielka Brytania – w każdym z tych miejsc przeżywa mrożącą krew w żyłach przygodę, z której ledwo wychodzi z życiem. Jak to u Mignoli, część historii ma bardzo lapidarną, parustronicową formę, część ciągnie się przez kilka obszernych rozdziałów. Niektóre są tylko ponurymi anegdotami, inne to prawdziwe fabularne monumenty.
Czas przejść do meritum: Baltimore to wyśmienita lektura. Komiks czyta się tak dobrze, że dosłownie nie można się od niego oderwać. Podczas lektury pojawiają się nawet wątpliwości, czy to, z czym właśnie obcujemy, nie jest lepsze od sztandarowego dzieła Mike’a Mignoli, czyli Hellboya. Podobieństwa między oboma dziełami są widoczne na pierwszy rzut oka, ale im bardziej wgryzamy się w świat Baltimore, tym jaskrawsze stają się różnice. W Hellboyu toczyła się permanentna konfrontacja dobra ze złem. Tu jest tylko zło, a stawką nie jest uratowanie świata przed ciemnością (przynajmniej na razie). Mimo że protagonista siecze zastępy maszkar, nie jest on superbohaterem, a raczej kimś w rodzaju błędnego rycerza. Dodatkowo Hellboy w wielu miejscach puszczał oko do czytelnika. Baltimore stawia na gęsty klimat, który dosłownie wylewa się z kart komiksu. To właśnie największa siła tego dzieła. Tam, gdzie Hellboy uskuteczniał superbohaterszczyznę, Baltimore serwuje wręcz fizycznie odczuwalną duchotę.
Jest oczywiście wiele elementów wspólnych, ale i na tym polu Baltimore wychodzi obronną ręką. Bardzo dobrze prezentuje się powojenna Europa. Każdy kraj, który odwiedza bohater, ma swoją specyfikę, co widać zarówno w formie, jak i treści. Mignola wciąż jest mistrzem horroru folkowego. Jak nikt inny łączy go z lovecraftańskimi motywami, tworząc swoją unikatową mitologię, która stała się też siłą napędową Hellboya. Baltimore to naturalna ewolucja tego stylu. Kolejny krok w stworzonej przez niego konwencji grozy, którą już dawno przesiąknęła popkultura. Omawiana seria może być nawet opus magnum jego twórczości. Nie dość, że dostajemy wiele świetnych sekwencji akcji, a fabuła jest pomysłowa i ma w sobie dużo suspensu, to jeszcze obecna w tym jest poetyka, która stawia to dzieło ponad klasyczne pulpowe mordobicie. W Baltimore ma miejsce wiele nawiązań do naszej rzeczywistości, a Mignola gra historiografią z postmodernistycznym zacięciem. Wprowadzenie pewnych postaci jest tak kuriozalne i zaskakujące, że aż dziw bierze, że działa. A działa – i to jak!
Dopełnieniem tych wspaniałych opowieści jest oczywiście oprawa graficzna. Wizualia doskonale oddają klimat historii. Na kartach komiksu nie ma jasnych czy jaskrawych kolorów. Cały obszerny tom skąpany jest w mroku i szarości. To tylko podbudowuje defetyzm płynący z opowieści. Graficy dobrze sobie radzą również z europejską różnorodnością. Każdy region ma swoje cechy charakterystyczne – widać to zarówno w architekturze, jak i ubiorze postaci. Mignola chciał uczynić ze Starego Kontynentu jednego z bohaterów komiksu. Europa w Baltimore jest smutna – czuć, że właśnie umiera. W tym katastrofizmie jest jednak piękno, a ilustratorzy wspaniale je uwypuklają. Dzięki temu Baltimore to uczta dla oczu wszystkich, którzy kochają mrok, grozę i dekadentyzm.
Pierwszy tom omawianego dzieła to z pewnością jedna z lepszych komiksowych rzeczy wydanych w tym roku w Polsce i absolutny must have dla fanów horroru. Mike Mignola po raz kolejny udowadnia, że jest niekwestionowanym mistrzem ludowego horroru i podszytych Lovecraftem opowieści o okultyzmie. Co najważniejsze, praktycznie każdy rozdział przynosi doskonałą opowieść, w której nic nie jest oczywiste czy standardowe.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat