Trzeba przyznać, że pomysły koreańskich twórców seriali są oryginalne, interesujące i często fascynują świeżym spojrzeniem, którego na Zachodzie nie uświadczymy. Dlatego Bandycka pieśń zapowiadała się tak smakowicie. Początek sezonu rzeczywiście jest obiecujący. Mamy ciekawą historię z konfliktem pomiędzy koreańskim zdrajcą, który pracuje dla japońskiego okupanta, a jego dawnym kompanem, obecnie bandytą. To dało nam klimat znany z westernów, ciekawie zaprezentowany świat akcji łączący politykę ze zwyczajnym życiem, a także sympatyczne postaci. Zastanawiacie się więc, skąd taka niska ocena? Problem polega na tym, że w serialu Bandycka pieśń dobry jest tylko początek. Wówczas jest ekscytująco i efektownie. Dochodzi do naprawdę kapitalnie nakręconych scen akcji – to one są najjaśniejszym punktem produkcji i zachwycają nawet na jej późniejszych etapach, gdy fabuła pogrąża się w marazmie. Akcja, walka z Japończykami i związane z tym emocje to mocne elementy tej historii, ale niestety jest tego mniej, niż sugerowały to zapowiedzi. Bandycka pieśń staje się serialem nie do zniesienia już po kilku odcinkach, gdy robi się niemiłosiernie ckliwie i kiczowato. Twórcy w pełni skupiają się na niespełnionej miłości głównego bohatera i kobiety z wyższych sfer pracującej dla ruchu oporu przeciwko Japończykom. Jest to fatalne, nudne i tak cringe'owo sentymentalne, że każda kolejna minuta tego serialu staje się katorgą. To przykład przeciąganego do granic możliwości wątku romantycznego, który powinien być pokazywany w szkołach filmowych jako przestroga. Relacja pozbawiona emocji, brak chemii pomiędzy aktorami i uczucia utrzymane na poziomie opery mydlanej. Można to porównać do bardzo złych i przekombinowanych koreańskich dram, które przed pojawieniem się Netflixa nie były promowane poza Koreą Południową. Tutaj mamy produkcję skierowaną do globalnego widza, ale tak łzawie ukazany wątek miłosny może jedynie wywołać odruch wymiotny. Trudno kontynuować seans takiego serialu w momencie, gdy wszelkie jego zalety znikają bez śladu. Dopiero pod koniec produkcja odzyskuje trochę wigoru, ale nadal jest przytłoczona przez tę relację. Mówiąc wprost: nie da się tego oglądać. W produkcji da się wyczuć tę koreańską specyficzność – w dziwnych zachowaniach niektórych postaci, głupkowatych dialogach i rozmaitych decyzjach, które zwyczajnie nie mają sensu. Myślałem, że dostanę mieszankę kultury koreańskiej z klimatem westernu, ale ten pomysł rozpadł się jak domek z kart. Netflix pokazał wielokrotnie, że można zrobić dobry koreański serial w specyficznym stylu, który bez problemu trafi do widzów na całym świecie. Bandycka pieśń nie jest jedną z takich produkcji. To spektakularnie zmarnowany pomysł. Romansidło, które stoi na gorszym poziomie niż najgorsze opery mydlane. Polityka, bandyckie działania, świetne sceny akcji i klimat nie przykryją minusów. Seans w pewnym momencie staje się torturą. Nawet koniec nie jest satysfakcjonujący, bo twórcom bardziej zależało na zapowiedzi potencjalnego 2. sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj