Z pułapki zastawionej przez Rabbita, Hood cudem uchodzi z życiem. A cud ten nosi imię Kai. Gdyby nie pomoc Proctora, byłoby kiepsko, choć Lucas zdaje sobie sprawę, że udało mu się jedynie odwlec wyrok. Ostatecznie decyduje się na dość niespodziewany krok - zamierza się poddać pod warunkiem, że Max wróci do matki, a cała trójka przestanie być na celowniku gangstera. Propozycja zostaje przyjęta.
Finałowy odcinek tym razem nie należy do Hooda - ten przez większość pozostaje w rękach Rabbita, który go torturuje. Aczkolwiek pojawia się ciekawa retrospekcja z udziałem szeryfa i pewnej pani psycholog, której opinia może pomóc mu uzyskać warunkowe zwolnienie. Początkowo wydawać się może, iż sceny te są tylko zwykłym zapychaczem i całość zakończy scena łóżkowa, ale tak się nie dzieje i rozwiązanie tego wątku zaskakuje oraz dostarcza satysfakcji. Niemniej jednak na pierwszy plan wysuwają się pozostałe postacie.
[image-browser playlist="593370" suggest=""]
©2013 Cinemax
Coraz ciekawszy staje się konflikt pomiędzy Proctorem a Indianami. Słowne groźby zostały przekute w czyny, co dało zresztą pretekst do świetnej sceny z udziałem Burtona, w której mógł pokazać swoje prawdziwe umiejętności. Mężczyzna jest jak żołnierz, którego nie interesuje nic poza wykonaniem zadania. Bez względu na ból, robi swoje, a gdy już skończy szkarłat widać wszędzie wokół. Wracając jednak do Kaia, to jego wątek stanowił chyba najmocniejszy element odcinka. W drugim sezonie bardzo chciałbym zobaczyć, jak walczy na dwa fronty - z Rabbitem i Alexem, chociaż prawdopodobna jest też opcja, że połączą oni siły w starciu z Proctorem, co byłoby nie mniej interesujące. Jedyna rzecz, której nie potrafię przełknąć to relacja Rebeki i jej wuja. Ewidentnie coś jest na rzeczy i nie sposób tego nie zauważyć. Z każdym kolejnym odcinkiem prawdopodobieństwo pojawienia się kazirodczych motywów stale się zwiększa. To niekoniecznie dobra droga dla serialu.
Na szczęście humor poprawia niezawodny Job i jego świetne odzywki, skierowane głównie w kierunku Sugara, za którym najwyraźniej nie przepada, z wzajemnością zresztą. Tej postaci powinno być zdecydowanie więcej, gdyż wprowadza bardzo pozytywną atmosferę i stanowi równowagę dla co bardziej cięższych emocjonalnie momentów. Nie sądziłem, że obdarzę tego bohatera taką sympatią, ale ilekroć się pojawia, to na mojej twarzy maluje się uśmiech. Wcielający się w niego Hoon Lee nie tylko doskonale sprawdza się w tej roli, ale jeszcze scenarzyści dbają o to, by wypowiadane przez niego kwestie były autentycznie zabawne i niewymuszone. Jest to więc postać bardzo naturalna, pomimo tego iż dość niezwykła i ekscentryczna.
Czymże byłby finał sezonu bez porządnej strzelaniny i kilku trupów. Banshee pod tym względem prezentuje bardzo wysoki poziom, głównie z uwagi na to, iż całość wypada wiarygodnie. Nie ma sytuacji, w której bohaterowie przez kilka minut prowadzą wymianę ognia, a nikt nawet nie jest draśnięty. Tutaj wiele osób obrywa i mało kto wychodzi bez szwanku. Podobało mi się to, co spotkało Brocka, mężczyzna nie dość, że zarobił serię, to jeszcze później leżąc na linii ognia dostał zbłąkaną kulą. Oczywiście do czystego realizmu wiele brakuje, bo chociażby scena z wyrzutnią rakiet była odrobinę przerysowana, ale w ogólnym rozrachunku otrzymaliśmy porządną strzelaninę, która z uwagi na nieprzewidywalność skutecznie trzymała w napięciu.
[image-browser playlist="593371" suggest=""]
©2013 Cinemax
Już przy okazji ostatniego odcinka narzekałem na zbyt szybkie dojście Any do zdrowia i teraz również pomarudzę, tym bardziej, że kobieta biega tutaj z pistoletem i eliminuje wszystkich niczym komandos. Mogę uwierzyć w to, że jest dobrze wyszkolona, ale przecież ledwie dwa dni wcześniej miała poważny uraz brzucha. Pełną sprawność powinna odzyskać przynajmniej po dwóch tygodniach, a nie z dnia na dzień. Sposób, w jaki Carrie potraktowała Rabbita odrobinę to jednak wynagradza. Szybko i konkretnie, bez zbędnego przeciągania. Niemniej jednak rany bohaterów zdecydowanie za szybko się goją i mam nadzieję, że kolejny sezon przyniesie jakąś zmianę w tym aspekcie.
"A Mixture of Madness" w efektowny sposób kończy pierwszy sezon. Pierwszorzędne sceny akcji, odrobina humoru i spory zastrzyk emocji skutecznie trzymają przed ekranem. Twórcom udało się również zarysować wątki, jakie obecne będą w drugim sezonie, zaś zaserwowane przez nich cliffhangery sprawiają, że najbliższy rok niemiłosiernie będzie nam się dłużył. A skoro już o tym mowa, to cieszy mnie, że nie porzucono motywu nagrania, które wylądowało w YouTube. W tym miejscu kajam się, że nie wierzyłem w scenarzystów - ci wszystko sobie przemyśleli (pamiętajcie, by obejrzeć scenę po napisach). Cinemax udowodnił, że zna się na robieniu porządnych seriali akcji i niejedna stacja mogłaby się od niego uczyć.
Ocena: 9/10