„
Banshee” na początku 3. serii ciut spuściło z tonu i - jak na siebie - rozpoczęło dość spokojnie. I było to jak najbardziej uzasadnione, bo twórcy po prostu potrzebowali tych 2 epizodów na porządne zawiązanie akcji oraz nowych wątków. Ten etap jest już jednak za nami, a pożegnaliśmy go z pompą. Wszyscy dobrze wiemy, że w produkcji Cinemax królują seks i przemoc, ale „A Fixer of Sorts” toczy się zdecydowanie pod dyktando tego drugiego aspektu. Jest brutalnie do granic absurdu i, co ważne, sprawdza się to rewelacyjnie. Krwawa jatka napędza fabułę i posuwa ją do przodu, a w życiu Lucasa Hooda nastąpiło potężne trzęsienie ziemi. Po tym odcinku na „
Banshee” będziemy patrzeć inaczej i więcej od serialu wymagać. Poprzeczka została zawieszona bardzo wysoko - oby scenarzyści potrafili ten poziom utrzymać.
Wypada zacząć od TEGO nieziemskiego pojedynku pomiędzy Nolą a Burtonem. WOW! Ciarki przechodzą za każdym razem, gdy ten drugi ściąga okulary. Wiemy wtedy, że szykuje się coś ekstra, ale to, co nam tutaj zaserwowano, trudno byłoby wyśnić. Spektakularna walka na śmierć i życie tej dwójki nabrała zupełnie innego wymiaru dzięki genialnej pracy kamery i iluzji jednego długiego ujęcia w pierwszej fazie bijatyki. Rolls-Royce Proctora jako kluczowy w niej rekwizyt to także pomysł znakomity. Może podobać się także użycie zabiegu swoistych miniretrospekcji, które pomagają nam pojąć, co w trakcie tego morderczego starcia przemykało przez umysły bohaterów. I muszę przyznać, że chętnie zobaczyłbym kiedyś epizod poświęcony przeszłości Burtona. Przeczuwam, że byłaby to prawdziwa telewizyjna uczta. Nola niestety takiego przywileju nie otrzyma, ale pożegnanie Odette Annable z „
Banshee” fani zapamiętają na zawsze.[video-browser playlist="652749" suggest=""]
Od razu ciekawiej zrobiło się w obozie jednego z głównych złoczyńców tej serii, Chaytona. Do tej pory nie byłem jego fanem i nie przemawiały do mnie motywacje jego działań, które były przejawem chorej obsesji i nienawiści wobec białych. Ale teraz facet może się przynajmniej staroświecko mścić! Śmierć Noli i jego brata będzie napędzać plany olbrzyma, a trup będzie ścielił się gęsto. On i Stowe tworzą teraz parę naprawdę solidnych czarnych charakterów i dzięki temu 3. seria może okazać się najlepszą z dotychczasowych.
Wszystko w tym odcinku zagrało perfekcyjnie. Świadczy o tym choćby to, że rozpisuję się już jakiś czas o postaciach drugoplanowych, a przecież Hood też miał tu pełne ręce roboty. Jak tylko zobaczyłem, że Denis O’Hare zawitał do
"Banshee", to już przeczuwałem, że to będzie niezłe 60 minut. Gdzie się nie pojawia, to błyszczy - i nie inaczej jest tym razem. A i tak dał się przyćmić! Tak się bowiem złożyło, że niejaki Shuler Hensley zniszczył system jako Brantley, czyli przerysowany i przypominający bondowskiego złoczyńcę jegomość, który prowadzi interesy w mobilnym centrum dowodzenia umiejscowionym w pędzącym tirze. To jemu Jason Hood wisiał kasę i tak oto z pozoru zakończony wątek powrócił ze zdwojoną siłą, a nasz szeryf wpadł w tarapaty, z których wyplątał się w swoim stylu. Coś fantastycznego! Takiej nutki groteski i absurdu „
Banshee” brakowało i twórcy mogliby częściej wprowadzać takie zmiany tonu oraz atmosfery.
I gdyby nie końcowy
cliffhanger, moglibyśmy powiedzieć, że cała przygoda w pięknie umeblowanej ciężarówce z socjopatą wielkości wieloryba była tylko zapychaczem (wybitnym, ale jednak). Lecz scenarzyści ponownie zaskakują, a status quo serialu zostaje poważnie zachwiane.
Czytaj również: Koniec serialu „Atlantyda”. Nie będzie 3. sezonu
Bezbłędny to był odcinek, bez ani jednego niepotrzebnego ruchu. Takiego „
Banshee”oczekuję co tydzień – bez zbędnych miłostek, zbuntowanych nastolatek i rodzinnych dramatów. No cudo! Oby już tak do końca sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h