"Banshee" przypomina w 7. odcinku dość boleśnie, że Deva jest najgorszą i najgłupszą postacią tego serialu. Jej wątki są przeważnie nudne, niepotrzebne i mdłe. Tym razem jest inaczej, ale na pewno nie z uwagi na jej postać, bo nadal irytuje niemiłosiernie, tylko przez Carrie i Gordona. Ich wyprawa do siedliska młodocianej rozpusty to coś nieoczekiwanego. Bójka dawnego małżeństwa z przeciwnikami pokazuje bohaterów z innej perspektywy. Całość ładnie się prezentuje i na pewno może się podobać. Chyba każdy widz wiedział też, do czego to doprowadzi, prawda? W sumie dobrze, bo po odejściu Siobhan obawiałem się, że Hood będzie chciał znowu bałamucić Carrie, a twórcy sugerują jednak inny kierunek rozwoju. Sporo problemów rodzi się w obozie Proctora. Sam antagonista serialu przechodzi spory wewnętrzny kryzys, który zostaje ukazany z emocjami, pomysłem i wielkim potencjałem. Czy Proctor może się zmienić? Raczej nie, ale może rozwinąć się w ciekawszą postać, bo wyraźnie coś w nim się zmienia i jest to bardzo potrzebne. Wydaje się nawet, że staje się miększy, a nowa kobieta jedynie pogłębia ten stan. A tak w ogóle - czy tylko mi się wydawało, że była Brocka od początku zamierzała porwać Proctora do łóżka? [video-browser playlist="667560" suggest=""] Istotniejszy i ciekawszy jest tu wątek Rebekki, która powoli wychodzi z cienia wuja i reszty bohaterów. Przeważnie była ona albo damą w opałach, albo pięknym ozdobnikiem - sama nie miała aż tak ważnego wpływu na fabułę. To się w końcu zmienia, a kobieta zaczyna przejmować inicjatywę w zawodowym życiu. Na razie wychodzi jej to różnie, ale potrafi być w tym przekonująca, emocjonalna i zarazem intrygująca. Przeczuwam, że Rebecca jeszcze w tym sezonie zaskoczy widzów większą bezkompromisowością i bezwzględnością niż sam Proctor. Pomimo całej sympatii, jaką darzę Proctora, to czas na zmianę. Bez względu na niezłe zabiegi po prostu się wypala i wydaje się, że ten sezon będzie jego pożegnaniem. Wątek Chaytona należy ocenić w kontekście tego, co mówi Hoodowi indiańska policjantka. To nie jest już ten człowiek, którego znała, a ten odcinek ostatecznie odpowiada na pytanie, czy w ogóle można nazwać go człowiekiem, czy raczej bezwzględną bestią. Widzimy, że Chayton stoi na rozdrożu - z jednej strony jest przerażony, ma wyrzuty sumienia (wizja z Siobhan), z drugiej śmieje się bezwzględnie temu w twarz. Motyw z samotną kobietą, która się go nie boi, jest pomysłowy, zmuszający do myślenia i podsumowujący postać Chaytona. To była jego ostatnia szansa na odkupienie, na pokazanie ludzkiego oblicza - tak jakby twórcy stawiali go przed ostatecznym testem, którego jednak nie zdał. Teraz wiemy doskonale, że to zaślepiony fanatyk i nie ma już dla niego ratunku. Dobry wątek, świetnie ukazujący i nawet nieźle rozbudowujący postać Chaytona. Najjaśniejszym punktem odcinka oczywiście jest napad na bazę wojskową. Można było przypuszczać, że będzie to oklepany i banalny motyw, bo czego innego mieliśmy się spodziewać po zwyczajnym napadzie. I tutaj twórcy zaskakują kreatywnością, gdyż cała akcja ukazana jest z kamer używanych przez bohaterów, w tym tych zamocowanych na głowie. Dzięki temu dostajemy coś odświeżającego, pomysłowego, świetnie poprowadzonego i klimatycznego. Sporo tutaj emocji, napięcia, fajnych ujęć i nietuzinkowych rozwiązań. Innymi słowy, dostajemy to, co w "Banshee" najlepsze, a frajdy tutaj nie brakuje. Czytaj również: „Banshee” – twórca opowiada o 3. sezonie "Banshee" w 3. sezonie to serial trzymający niezwykle wysoki poziom. Twórcy nie zwalniają tempa, pokazując, że cały czas stać ich na coś, co potrafi zaskoczyć widzów czymś nowym i niekonwencjonalnym. Skoro takie motywy serwują w trakcie sezonu, to co przygotują na finał?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj