The Memories of Barry Lyndon, ESQ zagościł na półkach polskich księgarń około 170 lat po wydaniu oryginału. Książkę wyprzedził Barry Lyndon Stanley Kubrick pod tym samym tytułem. Niewielu widzów zdawało sobie sprawę, że jest to ekranizacja powieści William Makepeace Thackeray. Na początek należy wspomnieć nieco o specyfice dziewiętnastowiecznej literatury i wreszcie o samym autorze.  Książki z XIX wieku pisane są stylem bardzo specyficznym, język jest kwiecisty i obfituje w opisy i  wiele wątków. Akcja nie jest specjalnie wartka. Współczesny czytelnik, wychowany na nieco innej literaturze nieraz potrzebuje czasu, żeby poddać się temu klimatowi. Moim zdaniem ze wszech miar warto. Moja styczność z literaturą wspomnianej epoki miała miejsce za pośrednictwem Charles Dickens, z którym raz płynęłam swobodnie z nurtem słów i poddawałam się rytmowi opowieści, a raz miałam ochotę cisnąć daną książkę przez okno. Natomiast Jane Austen i jej Duma i uprzedzenie czy Rozważna i romantyczna kupiły mnie w całości. Jeśli chodzi o Thackeraya, jako dziecko czytałam Pierścień i różę, a całkiem niedawno zapoznałam się z Vanity Fair. Nie wiem, czym to jest spowodowane, prawdopodobnie różnicą w tłumaczeniu, ale Targowisko czytało mi się znacznie lepiej.
Źródło: Replika
Wróćmy jednak do samej powieści. Barry Lyndon jest swojego rodzaju pamiętnikiem (swoją drogą forma bardzo popularna w epoce). Redmond Barry opowiada swoje dzieje będąc już leciwym staruszkiem.  Jest on w powieści jedynym narratorem, zatem jego życie poznajemy tylko z jednej perspektywy, co za tym idzie nie trudno przewidzieć, że rzeczywistość będzie co najmniej wygładzona. Czytelnik szybko się zorientuje, że Redmond mimo starości niczego się w życiu nie nauczył i nie wysnuł żadnych wniosków. Upaja się tylko swoimi fantastycznymi przygodami i sprytem. Nasz bohater nie miał łatwego startu w życiu. Był biedny, wychowywany jedynie przez matkę, za to miał wielkie aspiracje, które poniekąd udało mu się spełnić. Redmond posiadał wszystkie cechy charakteru potrzebne do tego, by osiągnąć sukces. Żeby znaleźć się na szczycie w świecie, gdzie pochodzenie decyduje w zasadzie o wszystkim, trzeba być pozbawionym skrupułów egoistą i cwaniakiem. W trakcie opowieści pokazuje, że każdą klęskę umie przekuć w sukces. Podczas lektury ciężko było nie snuć analogii do współczesnych karierowiczów czy polityków. Z tą jedną różnicą, że jaki by nasz bohater nie był, to ma w sobie coś uroczego i zdecydowanie da się go lubić. Jego napuszenie i fanfaronada przywodzi na myśl Papkina z naszej rodzimej Zemsty.
Barry Lyndon to poza wszystkim typowa powieść łotrzykowska. Na kartach książki nie zabraknie nam pojedynków, podróży, pościgów, przygód, a także krótszych lub dłuższych miłostek głównego bohatera. Thackeray jest bardzo dobrym obserwatorem i satyrykiem swojej epoki i wyższych klas. Czy warto sięgnąć po Barry`ego Lyndona? Moim zdaniem jak najbardziej tak, chociażby po to, żeby poczytać o tym, jak wyglądała Europa końca XVIII wieku i zanurzyć się w pięknym języku pozbawionym współczesnego niechlujstwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj