Batman, Który się Śmieje. Tom 1 to komiks wpisujący się w stare porzekadło: jeśli Mroczny Rycerz jest kosą, to właśnie trafił na swój kamień... W naszej recenzji sprawdzamy, jak prezentuje się otwarcie nowej serii.
Polscy czytelnicy mieli już okazję zapoznać się z serią Batman Metal - wprowadzony w niej antagonista powraca teraz jako tytułowa postać komiksu Batman, Który się Śmieje. Tom 1. Mamy tu do czynienia z czymś znacznie większym, niźli kontynuacją "metalowej" historii. Scenarzysta Scott Snyder dwoi się i troi, by udowodnić odbiorcy, że stworzone przez niego uniwersum ma przeogromny wpływ na współczesne odczytywanie całej mitologii Mrocznego Rycerza. W tym celu raz jeszcze sięga po surową, posępną tonację, którą nieustannie doprawia aurą wszechobecnego zagrożenia. Stylistyka wyjściowej serii z całą pewnością trafiła do serc i umysłów czytelników; nieco gorzej poszło na polu samej fabuły. Snyder, jak się wydaje, wyciągnął wnioski z dawnych błędów i proponuje nam zanurzenie się w atmosferze dyskomfortu i obłędu, jakby na szyi Zamaskowanego Krzyżowca nieustannie zaciskała się pętla. Nie może być inaczej, skoro Batman, Który się Śmieje w świat Bruce'a Wayne'a wprowadza unikalną w swojej mocy sprawczej wieloznaczność.
Przypomnijmy, że w Batman Metal dowiedzieliśmy się o istnieniu mrocznego multiwersum. Jak się okazuje - Batman, Który się Śmieje zdołał wyjść cało z ostatnich wydarzeń, nie tracąc werwy w kwestii dalszego zaburzania równowagi we wszechświecie. Złoczyńca jest de facto Mrocznym Rycerzem zainfekowanym toksyną Jokera; posiada więc i genialny zmysł strategiczny Człowieka Nietoperza, i sadystyczne skłonności typowe dla Księcia Zbrodni. To chodząca destrukcja, napędzana jeszcze perwersyjną potrzebą niszczenia absolutnie wszystkiego, co napotyka na swojej drodze. Tym razem antagonista może nawet mocniej skupić się na realizacji planu ostatecznego pokonania Batmana; przybywa więc do Gotham, by - jak sam twierdzi - przynieść dla miasta przeznaczenie. Jego krucjata jest starannie przemyślana i przynajmniej początkowo wydaje się nie mieć słabych punktów. W dodatku hersztem złoczyńcy staje się Ponury Rycerz, kolejna wersja Zamaskowanego Krzyżowca, którą czytelnik w mgnieniu oka skojarzy z Marvelowskim Punisherem. Znany nam wszystkim Bruce Wayne będzie musiał przeformułować swoje wartości i poniekąd całe dotychczasowe życie - czy to jednak wystarczy, aby pokonać tak wytrawnego przeciwnika?
Tych, którzy ominęli Batman Metal, śpieszę uspokoić: Snyder chce przedstawić nową serię jako osobną opowieść (sam przekonuje o tym we wstępie do wydania), by później krótko podsumować, kim właściwie dla świata Mrocznego Rycerza jest Batman, Który się Śmieje. Scenarzysta w żadnym momencie nie pretenduje do miana twórcy, który zupełnie zrewolucjonizuje mitologię Największego Detektywa Świata - wpływ na nią w zamyśle Snydera wynika raczej z brutalnej rozgrywki, w ramach której Bruce Wayne zmierzy się ze swoim mrocznym i, co najistotniejsze, relatywnie nowym nemezis. Dyskomfort w zapoznawaniu się z tym tomem wynika z przyzwyczajeń czytelnika, który przez lata zdążył już poznać całe modus operandi najpopularniejszego z herosów. Teraz jednak każda zaleta Zamaskowanego Krzyżowca traci na znaczeniu; Batman, Który się Śmieje jest zawsze o krok przed nim, zmuszając Wayne'a do poszukiwania nowych metod walki. Brzmi banalnie? Nic z tych rzeczy. W wersji Snydera odświeżające staje się ufundowane na unikalnym sprycie i pierwotności starcie dobra i zła - na zewnątrz i wewnątrz postaci. To znakomite podejście uzupełnia jeszcze kradnący większą część scen ze swoim udziałem Ponury Rycerz, zabijaka jak się patrzy, którego będziecie chcieli obserwować częściej...
Wizje Snydera i pracującego nad jednym z zeszytów wchodzących w skład tomu Jamesem Tynionem IV rozwijają rysownicy - odpowiednio Jock i Eduardo Risso. Nieprzyzwyczajonych do ponurej, "metalowej" konwencji demoniczność kolejnych kadrów może zaskoczyć. Choć pierwszy z artystów stara się sam siebie dyscyplinować, drugi zaś pozwala sobie na eksperymenty, odbiorca nieustannie będzie czuł, że obaj grają w jednej drużynie. Wszędobylska posępność warstwy graficznej przytłacza w dobrym tego słowa znaczeniu, a sceny konfrontacji w Gotham właśnie za sprawą rozwiązań wizualnych są tak gęste od mroku, absolutnie nieprzesłaniającego sedna kolejnych sekwencji.
Batman, Który się Śmieje. Tom 1 to naprawdę intrygujące otwarcie nowej serii, która powinna przypaść do gustu nie tylko rodzimym miłośnikom Metalu. Jeśli w jednej tylko historii perwersyjne, mroczne pomysły scenarzysty mieszają się ze znakomitymi odwołaniami do genezy Zamaskowanego Krzyżowca, by przywołać tylko fantastyczną scenę z Trybunałem Sów, to bez dwóch zdań mamy do czynienia z pozycją, której ciągu dalszego będziemy wypatrywać. Miejmy nadzieję, że Snyder odrobił już lekcję i wie, iż mnogość pomysłów i niesamowity potencjał opowieści to nie wszystko - najważniejsza i tak pozostaje przecież realizacja.