Pod koniec zeszłego roku na polskim rynku zadebiutował komiks Batman Metal. Batman Death Metal. Tom 2, kontynuacja długo wyczekiwanego przez rodzimych czytelników wydarzenia. Śpieszę donieść, że scenarzysta Scott Snyder, któremu w tym albumie w materii tworzenia historii pomagali m.in. James Tynion IV i Peter J. Tomasi, po raz kolejny stanął na wysokości zadania i podzielił się z odbiorcami opowieścią, która przy całym swoim szaleństwie fabularnym potrafi uwodzić również rozmachem i podniosłą skalą wydarzeń. Owszem, autorzy nie ustrzegli się kilku błędów w procesie twórczym, a ich opowieść relatywnie łatwo umieścić w szufladce z napisami "akcyjniak" tudzież "komiksowy odpowiednik blockbustera", lecz kolejna wizyta w podlanym skrajnościami świecie Death Metalu powinna zaspokoić oczekiwania nawet najbardziej wymagających czytelników. Mam też wrażenie, że apetyt na to, co w tej serii dopiero nastąpi, został przez recenzowany tom wyostrzony - nie może być inaczej, skoro Snyder umiejętnie dawkuje nam kontrowersyjne rozwiązania i jeszcze obraca odrobinę skostniałą strukturę mitologii DC w perzynę.  Nie będzie nic zdrożnego w tym, jeśli 2. tom Death Metalu określimy mianem swoistej "gigantomachii". Kluczowy dla całego cyklu Batman, Który się Śmieje wchodzi przecież na trajektorię kolizyjną z równie mocarną boginią Perpetuą; robi to zresztą niedługo po przejęciu potęgi Doktora Manhattana i podjęciu decyzji o napisaniu rzeczywistości na nowo, zgodnie ze swoją wizją. Co na to wszystko Liga Sprawiedliwości? No cóż, bohaterowie postanawiają upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i rozprawić się jednocześnie z dwoma zagrożeniami. By tego dokonać, Batman, Wonder Woman i Superman przenoszą się do mrocznego multiwersum, którego złowrogość może przytłoczyć sama w sobie. Dość powiedzieć, że w tej ponurej rzeczywistości wszechobecne w świecie DC Kryzysy – te same, które w przeszłości odciskały trwałe piętno na losach naszej planety – nigdy się nie skończyły. Jeśli na poziomie fabularnym wciąż Wam mało, poczekajcie tylko na poznanie upiornego Króla Robina, którego sposób bycia i nikczemne plany bez dwóch zdań zapadną w pamięć na długo... 
Źródło: Egmont
Nie będę specjalnie oryginalny, jeśli stwierdzę, że po lekturze moje wrażenia co do recenzowanego tomu mogłyby zmieścić się w dwóch wymownych określeniach: "gaz do dechy" i "jazda bez trzymanki". Choć w powieściach graficznych, także tych z superbohaterami i superzłoczyńcami, poszukuję przede wszystkim wypłynięcia na filozoficzno-psychologiczną głębię, czasami zdarza mi się rozmiłować w samym spektakularnym widowisku. Snyder kupuje mnie więc sposobem, w jaki szarga świętościami DC. Nie boi się dzielić kontrowersyjnymi zbiegami, które z całą pewnością podzielą czytelników w odbiorze. Makabra wpisana w ekspozycję Króla Robina, nadpisanie i przeobrażenie "kryzysowej" wykładni, okładanie siebie nawzajem przy pomocy przedmiotów wyrwanych żywcem z heavymetalowego koncertu - na pierwszy rzut oka absurdy, a jednak trafiają we właściwy czas i właściwe miejsce. Na przeciwległym biegunie boju Trójcy o przetrwanie multiwersum pojawiają się także poboczne historie poświęcone innym postaciom z Zielonymi Latarniami i sprinterami na czele. Wszystko to składa się w nadspodziewanie dobrze prezentujący się krajobraz walk tytanów o przyszłe losy każdej rzeczywistości, jaką do tej pory poznaliśmy. A przecież w odwodzie pozostaje jeszcze korowód iście przedziwnych postaci, które samą obecnością uświadamiają nam, w jak oryginalnym świecie właśnie przebywamy.  Za oprawę graficzną 2. tomu Death Metalu odpowiadało kilku rysowników; tym razem mniej prac stworzył Greg Capullo, za to Francis Manapul i Eddy Barrows dostali spore pole do popisu. Pokazane w tym albumie ilustracje zdają się wzajemnie dopełniać, natomiast poszczególni autorzy nie mają większego problemu z realizacją fundamentalnego dla nich zadania: zarysowania mrocznej aury towarzyszącej przedstawionym wydarzeniom i ekspozycji niezwykle oryginalnych postaci. Podniosłość wręcz wylewa się z kart tego komiksu - i nie ma tu większego znaczenia, czy artyści na poziomie gatunkowym szukają w pierwszej kolejności inspiracji w przerysowaniu, czy w wizualnym realizmie.  Nie będę owijał w bawełnę: choć Batman Death Metal. Tom 2 nie jest komiksem, który w perspektywie psychologicznej czy emocjonalnej stawałby się prawdziwą rewolucją dla postaci DC, nie mogę się już doczekać kolejnych odsłon cyklu. Jest w tym szalonym świecie rozpisanym przez Scotta Snydera coś przedziwnego i zarazem magnetycznego; jeśli zgodzisz się na zaproponowane przez scenarzystę reguły gry i zaufasz jego sile sprawczej, możesz być po lekturze w pełni usatysfakcjonowany. Powiem nawet więcej: z biegiem czasu seria Death Metal może stać się tą, która zredefiniowała kanon rozrywki w DC. Tego życzę Wam i sobie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj