Na pewno pozytywnym zaskoczeniem jest lista twórców pracujących przy Batman/Spawn. Todd McFarlane, Frank Miller, Greg Capullo, Alan Grant – tych panów nie trzeba przedstawiać fanom komiksów. W projekcie brały udział prawdziwe ikony, po których można oczekiwać wyjątkowej treści i formy. Na kartach Batman/Spawn próżno jednak szukać iskry geniuszu – to największe zaskoczenie związane z komiksem i niestety dość negatywne. Wspaniali artyści stworzyli trzy niezależne opowieści, których ideą jest zderzenie mrocznej estetyki znamiennej dla Batmana z piekielną i demoniczną konwencją z uniwersum Spawna. Fabuła pełni tu drugorzędną funkcję – liczy się tylko kolizja dwóch rzeczywistości i temu poświęcona jest cała zawartość. Trzy historie zaprezentowane w komiksie nie są niczym powiązane. Stanowią autonomiczną całość, więc punktem wyjścia każdego z rozdziałów jest pierwsze spotkanie Spawna i Batmana. Za każdym razem musimy przechodzić przez zapoznawanie się obu herosów. Dzieje się to w różnych okolicznościach, ale w każdym z przypadków przebiega w identyczny sposób. Najpierw Bruce i Al chwytają się za łby (nie znając się, instynktownie odbierają siebie nawzajem jako zagrożenie), a potem już wspólnie pokonują wielkie niebezpieczeństwo. Jest to tak przewidywalne i łopatologiczne, że trudno uniknąć znużenia podczas lektury. Na szczęście wizualia ratują poziom poszczególnych opowieści. Zanim jednak do tego dojdziemy, omówmy pokrótce fabuły kolejnych rozdziałów.
Egmont
Komiks rozpoczyna historia, podczas której Batman i Spawn konfrontują się z międzywymiarowym Trybunałem Sów. Scenarzystą opowieści jest Todd McFarlane, a ilustratorem Greg Capullo. Dostajemy kolaż wszystkiego, co charakterystyczne dla obu herosów. Mroczne Gotham, piekło, traumy z przeszłości, ogień, śmierć, zniszczenie i obowiązkowe cameo Jokera. McFarlane fachowo kondensuje cechy charakterystyczne obu stylistyk, tworząc proste i przepełnione akcją dzieło. Ta historia powstała w 2022 roku i jest kontynuacją wydanych dużo wcześniej kolejnych rozdziałów. Druga opowieść, napisana przez Douga Moencha i narysowana przez Klausa Jansona, stylistycznie przenosi nas do lat dziewięćdziesiątych. Tutaj treść jest nieco bardziej zaawansowana niż ta zaprezentowana przez McFarlane’a, choć o fabularnych fajerwerkach nie ma mowy. Moench stawia na okultyzm i trzeba przyznać, że ma to swój klimat. Szkoda tylko, że ponownie musimy przerabiać „pierwszą randkę” Batmana i Spawna oraz związany z nią pojedynek.
Na osobny akapit zasługuje natomiast ostatnia historia, której autorem jest Frank Miller, a rysownikiem McFarlane. Opowieść ta jest wyjątkowa z tego względu, że przenosimy się do równoległej linii czasowej znanej z arcydzieła Millera pod tytułem Powrót Mrocznego Rycerza. Gacek ma tutaj swoje lata i jest dość zgorzkniałą personą. Jego charakter nie odgrywa jednak większej roli, bo główny wątek znów koncentruje się na permanentnej destrukcji. Tu i ówdzie Batman rzuca siarczystą obelgą w kierunku swoich adwersarzy, ale nie ma to wielkiego znaczenia, bo Miller wraz z McFarlanem oddają hołd formie i w zasadzie tylko jej. Takie podejście ma w tym przypadku jedną zaletę. Powrót Mrocznego Rycerza, mimo że uważany za komiks kultowy, nie zestarzał się zbyt dobrze. Ma na to wpływ dość kontrowersyjna postawa moralna protagonisty, której Miller wcale nie potępia. W komiksie Millera i McFarlane’a nie jest to aż tak ważne, więc nie wchodzimy w znamienną dla protoplasty konwencję.
Egmont
Podczas lektury bardzo szybko orientujemy się, co w komiksie jest najważniejsze. Dla czytelników zaznajomionych z twórczością Todda McFarlane’a nie będzie to niespodzianka. W jego dziełach na piedestale zawsze znajduje się warstwa graficzna. Nic dziwnego, bo styl autora jest niepowtarzalny, niestety często cierpi na tym treść, która bywa spychana na dalszy plan. Batman/Spawn działa na podobnej zasadzie. Komiks zachwyca wizualiami, szczególnie w rozdziałach rysowanych przez Capullo i McFarlane’a. To prawdziwa uczta dla fanów mrocznej i piekielnej estetyki. Nacieszymy oczy, ale opowieść nie dostarczy nam niezapomnianych przeżyć. Wszystko tu poświęcone jest formie, co jest standardem u McFarlane’a. Przy Batmanie oczekiwania są jednak inne – również fabuła powinna stanowić wyzwanie dla czytelnika. Wyzwaniem nie będzie również objętość komiksu. Trzy historie są dość lapidarne i zajmują nieco ponad połowę tomu. Dużą część stanowią materiały dodatkowe, takie jak alternatywne okładki, szkice czy projekty postaci. Powtórzone zostają dwa rozdziały – oba w czerni-bieli, jeden bez dialogów, a drugi po angielsku. Dla największych fanów postaci jest to z pewnością gratka. Pozostali czytelnicy mogą to jednak uznać za sztuczne zwiększanie objętości wydania. Komiks więc nie dla każdego powinien mieć status „must have”. Nazwiska takie jak McFarlane czy Capullo gwarantują graficzną ekstraklasę, ale poza tym trudno tutaj znaleźć jakąś większą wartość.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj