Komiks Batman. Wojna cieni ma w tytule ikonicznego protagonistę DC, ale to nie on jest tutaj pierwszoplanowym bohaterem. Co więcej, nie odgrywa nawet kluczowej roli w drugorzędnych wątkach. Tym razem jest jedynie łącznikiem pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Mimo że czynny w działaniach, to nie jego losy stanowią istotę fabuły. Batman podąża za innymi postaciami i jest zawsze tam, gdzie następują najważniejsze zwroty akcji, ale nie da się ukryć, że w żaden sposób nie zostajemy zaangażowani emocjonalnie w jego rolę w tym evencie. Relacja Bruce’a z Damianem Wayne’em to za mało, żebyśmy mogli traktować Batmana jako głównego bohatera Wojny cieni. Co innego Robin, Talia al Ghul i Deathstroke – to o nich właśnie jest ten komiks. Fabuła jest zawiła z tego powodu, że z marszu zostajemy wrzuceni w sam środek buzującego od dramatycznych wydarzeń uniwersum DC. Dobrze, że wydawca zdecydował się umieścić w tomie przedmowę, wyjaśniającą obecny status fabularny przygód Batmana, bo bez tego ci, którzy nie są na bieżąco, zupełnie by się pogubili. W centrum akcji znajduje się Deathstroke i jego małe wojenne imperium, w skład którego wchodzą wyszkoleni wojownicy i antybohaterowie. Z drugiej strony jest Ra’s al Ghul i jego córka Talia, którzy również dowodzą armią zabójców. To jednak nie koniec. Trzecią stronę konfliktu stanowi Człowiek Nietoperz wraz z Batman Incorporated – kolejny potężny podmiot dysponujący wielką siłą ognia. Każda wojna rozpoczyna się od dramatycznego wydarzenia i w Wojnie cieni nie jest inaczej. Ra’s al Ghul zostaje niespodziewanie zastrzelony przez Deathstroke’a. To moment, który uruchamia epicką bitwę, trwającą nieprzerwanie do ostatnich stron komiksu. Każdy z każdym – tak prezentuje się podział sił. W środku wydarzeń znajduje się jednak Damian Wayne, Robin, który zmienia strony, aby poznać prawdziwą przyczynę śmierci swojego dziadka (Damian jest synem Bruce’a i Talii). Wkrótce okazuje się, że główni gracze są manipulowani przez jeszcze jedną, nieodkrytą do tej pory, siłę.
Egmont
Wojna cieni może okazać się dla niektórych niezbyt satysfakcjonującym literackim doświadczeniem z kilku powodów. Po pierwsze, to wycinek większej historii, a nie zamknięta opowieść o Batmanie. Trzeba dobrze orientować się we wszystkich meandrach uniwersum, aby odnaleźć wartość w komiksie. Oprócz głównego eventu obfituje on w dygresje mające znaczenie zarówno dla toczących się wątków, jak i tego, co ma za chwilę nastąpić. Powyższe może być oczywiście zarówno zarzutem, jak i zaletą. Ci, którzy cenią sobie żyjące i permanentnie rozwijające się uniwersa komiksowe, powinni być zadowoleni z podjętego kierunku. Gorzej, że historia, mimo wagi pewnych wydarzeń, jest dość infantylna. Mamy tu przecież połączonych więzami rodzinnymi bohaterów i antagonistów. Przy takim punkcie wyjścia można by oczekiwać głębszej wiwisekcji opartej na traumach, patologiach i nieprzepracowanych problemach między bliskimi. W Wojnie cieni wybrzmiewa to jedynie w stosunkach Damiana i Bruce’a, ale i tak jest to dość zdawkowe i ma znikomą wartość emocjonalną. Nieco bardziej refleksyjne momenty pełnią funkcję przerywnika pomiędzy permanentną akcją. Pozwalają czytelnikowi zaczerpnąć powietrza, ale nie wyłuskują z tej dwójki niczego interesującego.
Kontrowersyjny jest też zwrot akcji w końcówce, który równocześnie rozwiązuje całą intrygę. Fabularnie jest to szyte naprawdę grubymi nićmi. Mimo że nawiązuje do wcześniejszych wydarzeń, mających wpływ na uniwersum, to zupełnie nie robi wrażenia jako zwieńczenie tego crossoveru. Ujawnienie głównego złoczyńcy jest po prostu niewypałem – wątek przewodni trochę nas zwodzi w tym aspekcie, bo obiecywał coś mocniejszego. Dużo lepiej wypada natomiast historia rodziny al Ghul. W kilku interesujących retrospekcjach dowiadujemy się nieco o ich przeszłości i kierujących nimi ambicjach. Ponownie jednak – to część większej historii, która tutaj zostaje jedynie zaanonsowana. Nie ma wątpliwości, że istotą Wojny cieni jest akcja. To ona wypełnia większość stron komiksu. Sęk w tym, że takie nagromadzenie mordobicia czyni z lektury dość monotonne doświadczenie.
Egmont
Kwestię dyskusyjną stanowi również oprawa wizualna. Komiks ma kilku ilustratorów (Howard Porter, Viktor Bogdanović i Stephen Segovia) utrzymujących grafikę w koherentnym stylu. Jest to forma przystająca do tego, do czego przyzwyczaiła nas współczesna popkultura skierowana do młodszego odbiorcy. Mamy tu klatki żywcem wyjęte z dziecięcych animacji. Mimo poważnego tematu nie uświadczymy mroku. Jest bardzo dużo kolorów, dynamiki i wręcz plakatowego efekciarstwa. Nie dla każdego będzie to wadą. W przyjętym stylu jest to naprawdę bardzo dobrze wykonana robota. To jeden z ładniej prezentujących się współczesnych komiksów superbohaterskich, choć fani nieco innego stylistycznie Batmana nie mają czego tu szukać. Powyższe wnioski mówią jasno, że Wojna cieni nie jest komiksem dla każdego. To opowieść skierowana do młodszych fanów, którzy są dobrze rozeznani w bieżącej sytuacji uniwersum DC. Absolutnie nie możemy traktować tego albumu jako wyjętej z kontekstu historii o Batmanie. Raz, że Człowiek Nietoperz gra tu drugie skrzypce, a dwa, że Wojna cieni to zarówno kontynuacja, jak i preludium pełniące konkretną funkcję w ciągle rozwijającej się superbohaterskiej rzeczywistości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj