Rok 1999 w Japonii nie należał do łatwych, tak jak kilka poprzednich. Kryzys gospodarczy, który zaczął się od pęknięcia bańki w 1991 roku i uporczywie nie chciał się skończyć, rozczarowani ludzie, coraz częściej poddający się sektom proponującym jakąkolwiek stabilizację, załamanie stylu życia, który niegdyś był obowiązującym, a teraz stał się jedynie nagrodą w wyścigu szczurów. „Stracona Dekada” miała się jednak przekształcić w „Stracone Trzydziestolecie”. W takiej atmosferze Koushun Takami wydaje Battle Royale, książkę, która od trzech lat już krążyła w świecie wydawniczym, by być odrzucana za brutalność. Jednak gdy tylko ukazała się na rynku, stała się międzynarodowym hitem wydawniczym. Czym jest Battle Royale i jak polski czytelnik może odnaleźć się w powieści, która ma już ponad 20 lat i pochodzi z zupełnie innego kręgu kulturowego?
U progu nowego tysiąclecia, w rzeczywistości, w której Japonia w jakiś sposób zwyciężyła w drugiej wojnie światowej na tyle, by stać się Republiką Wielkiej Azji Wschodniej, rząd prowadzi program, którego założenia są przynajmniej zdumiewające. Co roku w każdej prefekturze jedna klasa trzecia gimnazjum zostaje wylosowana, by w zamkniętej przestrzeni stoczyć walkę na śmierć i życie. Dotychczasowi przyjaciele i koledzy z klasy, bez względu na płeć, mają walczyć tak długo, aż zostanie tylko jedna osoba. Jeśli znajdziesz się w zakazanej strefie – umierasz. Jeśli przez określony czas nikt nie zginie – umierają wszyscy. Nie ma jak uciec, nie ma jak oszukać system. W powieści obserwujemy jedną z klas, która na niewielkiej wyspie walczy o przeżycie. Ktoś, kto dotąd był twoim przyjacielem, w każdej chwili może wbić ci nóż w plecy. Czytelnik obserwuje, jak piętnastolatki przeżywają pierwszy szok, adaptują się, walczą o życie, a czasem o własną godność. Różne strategie, jakie podejmują, czasem bywają efektywne. Czasem niestety jedynie przedłużają cierpienie. Strona po stronie, rana po ranie, każda śmierć zostaje odnotowana. Każdy uczeń zostaje opisany, czasem dokładniej, czasem pobieżnie, ale autor nie pomija żadnej osoby.
Gdyby ograniczać się do scen walk i zadawanych obrażeń, Battle Royale byłoby jedynie kolejną pozycją bliską gore. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, bo autor zawiera kilka poważnych problemów, które toczyły Japonię w latach 90., a i dziś nie są jej obce. Jednym z nich jest symboliczne pozostawienie dzieci na pastwę losu i zmuszenie ich do wyczerpującej rywalizacji. System edukacji, stworzony niegdyś, by „produkować” pracowników, którzy mieli mieć zapewnione dostatnie życie, pod warunkiem bezwzględnego posłuszeństwa, nie zmienił się, chociaż sama rzeczywistość, w jakiej dorastały dzieci, była zupełnie inna. Etat okazał się nagrodą dla wybranych, którzy w swoistym wyścigu szczurów pokonali rywali. Jednocześnie ta nagroda wcale nie jest niczym więcej jak nieco bezpieczniejszą egzystencją, tak jak zwycięstwo w Battle Royale nie daje nic, poza przeżyciem. Zapętlający się problem rozziewu obietnic i obserwowalnych realiów nie umyka młodzieży, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nikt jej w tej walce o przyszłość nie pomoże. Drugim wątkiem jest działanie państwa jako maszyny, której tryby muszą chodzić bez zarzutu, ale czasem nie wiadomo, po co są te wszystkie działania. W powieści stwierdza się, że program powstał kiedyś przypadkiem i w atmosferze urzędniczej uległości nikt nie wpadł na pomysł, by w jakiś sposób się mu sprzeciwić, co dość jasno koresponduje z niezrozumiałym chwilami biurokratyzmem, który trwa, ale któremu ciężko się sprzeciwić, chociaż na pierwszy rzut oka bywa bezsensowny.
Battle Royale bardzo późno trafia na polski rynek, na świecie będąc już uznanym dziełem, jednak wciąż jest to lektura wciągająca, zarówno dynamiką walk, nietypowym pochyleniem się nad każdą postacią, która ginie, jak i przemyśleniami, które odwołują się do rozpraw o państwie i jego urzędnikach. Nie starzeje się i wciąż udowadnia, że chodzi o coś więcej, niż zwykłe zabijanie.