Batwoman w końcu dochodzi do końca męczącego wątku z Alice. Twórcy nie są konsekwentni, a kolejne twisty jedynie pogłębiają problemy tego serialu. Jak to dokładnie wygląda w ostatnich odcinkach przed wielomiesięczną przerwą?
Batwoman jest serialem dość specyficznym, bo twórcy nic sobie nie robią z takich podstaw, jak konsekwencja w działaniu, w decyzjach bohaterów czy też w ich rozwoju. Te odcinki doskonale to pokazują w kontynuowaniu relacji Alice z Kate - po tym, jak Batwoman chciała pozwolić jej umrzeć albo gdy twierdziła, że przecież jej siostra nie żyje i nie chce jej uratować, wszystko wraca do absurdalnego punktu wyjścia. W tych odcinkach nagle w wielu momentach budują one siostrzaną więź, współpracują i mają wspólne cele. Oczywiście finał wątku pokazuje, że Kate oszukała siostrę, by wsadzić ją do Arkham - akceptuje to rozwiązanie, ale w tym wszystkim, co miało miejsce do tego momentu jest zbyt dużo sprzeczności, naciągnięć i braku wiarygodności. Gdy dochodzi do tego twistu, ma się wrażenie, że zostaje on wyciągnięty z kapelusza ot tak, bo nic w tym wątku nie wskazywało, że Kate może się tak zachować.
W tym serialu jest zbyt dużo historii, która nie wynika z niczego, co wcześniej miało miejsc. Choćby nagły romans Batwoman z Sophie, który jest absurdalnie naciągany... Mamy uwierzyć, że Sophie, będąca swego czasu w związku z Kate, nie rozpoznała jej po pocałunku? I oczywiście całość szybko została ucięta i wykorzystana do coming outu agentki firmy Kane'a. Takie wątki są ważne, mogą być wręcz edukacyjnie kluczowe dla wielu widzów, ale nie gdy są tworzone po linii najmniejszego oporu. Sztampowo, w oparciu o oczywistości i schematy zachowań, a nie emocje i dramaturgię ważnego wydarzenia w życiu postaci. Zresztą to tak jak z Alice, twórcy wydają się czasem zapominać co tak naprawdę tworzyli z 5 odcinków temu i wymyślają wszystko na bieżąco i na szybko. Przez to też tego typu rzeczy nie spełniają swojej roli.
A i tak najgorszym przykładem jest wprowadzenie losowych czarnych charakterów do walki z Batwoman. Puste, nieciekawie, sztampowe i nudne postaci bez charyzmy, historii i jakiegokolwiek celu. Tak jak ta szalona dziewucha, która mściła się na influencerkach. Najgorsze w tym jest jednak przedstawienie dwóch motywów. Pierwszy - mamy chorą psychicznie nastolatkę, która daje sobie obedrzeć skórę z twarzy przez Alice. Nawet produkcje komiksowe, które tak jak ta silą się na realizm, muszą mieć jakieś granice. Po drugie - walka tej postaci z Sophie. Dziecko bez żadnego doświadczenia i szkolenia walczy jak równa z równą, z agentką, która pół życia trenowała zabijanie. Tego typu głupoty sprawiają, że ręce opadają i trudno szukać w tym nawet rozrywki w stylu guilty pleasure.
Pięknym dowodem braku konsekwencji scenarzystów jest cały wątek powrotu Cartwrighta, czyli słynnego oprawcy Alice. Nagle, ni stąd, ni zowąd, twórcy wycofują się praktycznie z wszystkiego, co do tej pory mówili i wprowadzają postać jego matki, która torturowała Alice. W tym wątku nic nie trzyma się kupy - brak spójności, skoki ze skrajności w skrajność, kuriozalne decyzje. Zresztą wprowadzenie do tego wielkiego twistu z tym, że Carwright trzymał w lodówce głowę matki Kate i Alice woła o pomstę do nieba. Nagle ot tak zmieniają wszystko w wątku, którego fundamenty miały już chwiejne podstawy, a teraz po prostu rozwalają się z hukiem.
Ruby Rose jest fatalną aktorką i jej wybór na Batwoman był błędem. Tak jak na przykład Melissa Benoist robi, co może, by urokiem, talentem i emocjami wyciąga
ć Supergirl z fabularnego dna, tak Ruby Rose nie ma żadnego warsztatu, którym może operować, a te odcinki to podkreślają wręcz przerażająco. Cały motyw z Cartwrightem i zabójstwem to pierwszy przykład - emocje, które miała w tym danym momencie ukazać, są nieprawdziwe, aktorka męczy się, próbując cokolwiek z siebie wykrzesać. A dalej jest tylko gorzej - kwestia jej rozpaczy po tym, że kogoś zabiła, jest prawdopodobnie najgorzej przedstawionym tym motywem w historii telewizji. Zero emocji, pustka i oczywistości. Pierwsza lepsza opera mydlana lepiej operowałaby takim schematem, a tutaj Ruby Rose albo nie wie co robić, albo jest źle prowadzona przez reżyserów. Finał zresztą też podkreśla jej braki - pustka na obliczu, jedna mina i brak emocji. Gdyby nie autentycznie zagrana rozpacz aktorki grającej Alice, całą scenę można byłoby skreślić jako tragicznie zrealizowaną.
Jakimś tam plusem są sceny akcji z 16. odcinka, które pozwalają dublerkom pokazać trochę niezłych umiejętności w sztukach walki i solidnej choreografii. Oczywiście Kate i Alice po to właśnie głównie mają maski, aby ukryć fakt, że to nie te aktorki walczą. Proste środki dają dobry efekt. Szkoda, że tak rzadko i tak mało.
Te odcinki kończą wątek Alice - przynajmniej wszystko na to wskazuje, ponieważ jednocześnie budowana jest nowa historia na końcówkę sezonu. Kwestia tajemniczego mordercy Luciusa Foxa to motyw o wiele bardziej intrygujący, z potencjałem i ciekawym punktem wyjścia w postaci zamieszania w organizację Kane'a. Szkoda, że miną miesiące, zanim będziemy mogli zobaczyć, jak twórcom to wyszło, bo serial póki co nie został dokończony z powodu pandemii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h