Dwayne „The Rock” Johnson zabiera się za reaktywację kultowej serii o ratownikach wodnych z Los Angeles. Szkoda, że robi to w tak słaby sposób.
Słoneczne plaże Emerald City. Tłum ludzi opalających się na ręcznikach, a między nimi przechadzający się ratownicy pilnujący porządku. Dowodzi nimi Mitch Buchanan (
Dwayne Johnson), facet który ma ambicje strzec nie tylko przestrzegania prawa na swojej plaży, ale także w jej okolicach. Stąd jego vendetta przeciwko Victorii Leeds (
Priyanka Chopra), która w swoim kasynie handluje narkotykami.
Jak co roku załoga Baywatch ma zostać poszerzona o nowych członków, którzy by zdobyć pracę muszą jako pierwsi ukończyć wymyślny wyścig z przeszkodami. Jednym z kandydatów jest były podwójny mistrz olimpijski w pływaniu – Matt Brody (
Zac Efron) mający na plaży odpracować godziny społeczne wyznaczone przez sąd. Chłopak nie lubi działać w grupie, a jego nowy przełożony działa mu na nerwy.
Reżyser Seth Gordon, twórca takich komedii jak
Horrible Bosses czy
Four Christmases, chyba nie za bardzo wiedział, jaki film chce nakręcić.
Baywatch miota się bowiem pomiędzy komedią akcji a parodią, nie mogąc się zdecydować, czym naprawdę chce być. Raz wyśmiewa serial, na bazie którego jest oparty, innym razem zachowuje się jak jego nawet nie reboot, a kontynuacja. Mamy bowiem nowego Mitcha Buchanana, ale nagle pojawia się też dobrze znana nam wersja Mitcha z lat 90. W pewnym momencie robi się logiczny bałagan.
Cały ciężar filmu zostaje zrzucony na ogromne barki Dwayne’a Johnsona, który dwoi się i troi, by rozbawić publiczność, ale bez wsparcia kolegów z obsady to nie zawsze wychodzi. Reżyser zebrał kilka ładnych buzi, ale w zupełności nie wie, jak je wykorzystać na ekranie. W rezultacie postaci grane przez takie aktorki jak
Kelly Rohrbach,
Alexandra Daddario i
Ilfenesh Hadera snują się po planie bez większego celu. Zwłaszcza postać Hader wydaje się być zbędna i wciśnięta do całej fabuły na siłę, by liczba kobiet w zespole była równa męskiej części. Gdyby chociaż wzorem serialowych koleżanek biegały w zwolnionym tempie po plaży... Film to raczej show Dwayne’a Johnsona i Zacka Efrona przerzucających się bardziej lub mniej zabawnymi żartami (jest kilka petard). Jednak na dłuższą metę to za mało, by przykuć naszą uwagę przez cały film. W pewnym momencie widz zaczyna wiercić się z nudów na fotelu.
Problemem są także dość marne efekty specjalne. W oczy kłują zwłaszcza komputerowo wykonane płomienie na wodzie, otaczające jednego z bohaterów podczas akcji ratowniczej.
Sporym nadużyciem jest także obecność w napisach początkowych, obok obsady widocznej na plakatach, takich osób jak
David Hasselhoff czy
Pamela Anderson. Sugeruje to bowiem, że będą one odgrywać większe wole w filmie. Niestety, obie gwiazdy pojawiają się na ekranie na dosłownie 60 sekund. Rozumiem, że miało być to takie mrugniecie okiem do starych fanów, ale można było to zrobić w ramach niespodzianki, jak zostało to zrobione w
Guardians of the Galaxy Vol. 2.
Baywatch. Słoneczny Patrol to nic więcej jak kolejna komedia z wulgarnymi dowcipami pokroju
Neighbors. Jedyne co widzowi zostaje w głowie po seansie to fakt, że Zac Efron będzie miał niedługo lepiej wyrzeźbioną sylwetkę niż Dwayne Johnson. A nie o to chyba chodziło reżyserowi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h