Wszyscy wierni czytelnicy Marty Kisiel od dawna czekali, by spotkały się ze sobą ich dwie ukochane postacie: Małe Licho - dziecinny anioł stróż o tęczowych oczach, włosach niczym celofan i uczuleniu na własne pierze oraz Bazyl - mały czort pod postacią zębatej kozy, z samozaparciem pokonujący wszystkie trudniejsze i bardziej szeleszczące spółgłoski. Czy to się udało w Bazylu i Lichu? Przekonajmy się!
Samo spotkanie nie do końca się udało, jako że Bazyl i Licho w najnowszej odsłonie pióra Marty Kisiel dosłownie się ze sobą nie stykają, natomiast każde z nich dostaje po kilka własnych opowieści, których są głównymi bohaterami. Bazyl i Licho to zbiór opowiadań, pogodnych (w większości), uroczych i cieplutkich jak najcieplejszy koc i wielki kubek ulubionego kakao. Małe Licho, doskonale znane z cyklu Dożywocia, a także książek dla dzieci Małe Licho i… nie jest może mistrzem intelektu, ale ma dobre serduszko (nawet otwierając słoik z dżemem, najpierw uprzejmie puka w zakrętkę). Nieba chciałoby przychylić innym, najlepiej pod postacią słodkości i „kakałka”, a wolnych chwilach uwielbia sprzątać i pucować, chyba że akurat napatoczy się na marudną istotę nie z tego świata. Z kolei Bazyl, mieszkający z ukochaną, wciąż podkarmiającą jego wiecznie głodną paszczę Odą (Szaławiła, Oczy uroczne) jak to czort, choć mały, niechcący potrafi zwieść na manowce, ale serduszko ma równie wielkie co Małe Licho. Gdyby spotkał Małe Licho, byłby zapewne przeszczęśliwy – uwielbia słodycze, którym tamten szafuje, acz zapewne zagadałby anioła stróża na amen, bo uwielbia nie tylko jeść, ale i gadać, ze swoim niepowtarzalnym urokiem przezierając się przez co trudniejsze (czyli prawie każde) wyrazy.
W Bazylu i Lichu na drodze obu bohaterów stają niesamowite stworzenia ze słowiańskiej demonologii, których krótki i przezabawnie ilustrowany (dzięki Marcinowi Minorowi) słownik znajduje się na końcu książki. Oczywiście, w interpretacji Marty Kisiel owe stworzenia, nawet te z założenia groźne, jak sprowadzające na złą drogę błędne ogniki czy topiący ludzi w błocie jaroszek, zostają „udomowione” i zawsze znajdzie się sposób, by je udobruchać i obłaskawić.
Słowo pisane, jak to u autorki - polonistki entuzjastycznej, choć wyważonej - jest słowem uroczym, przemyślanym, często zabawnym w opisie i dialogach. Nie stroni od nawiązań do literatury teoretycznie wyższej (Baba Jagodowa na głowie ma suchy wianek, w łapie sterczący badylek, na cielsku chudym łachmanek i tylko motylka jej brakuje) czy popkultury (wedle trzech buczków – tu kłaniają się Czterej pancerni i pies), ale leciutko zostało to dostosowane do młodszego wieku czytelników, jak w przypadku powieści z całego cyklu Małego Licha – krótsze zdania, uwypuklenia, podkreślenia, onomatopeje. Tytuły poszczególnych opowiadań same w sobie wywołują uśmiech na ustach czytającego (np. Kiedy Licho nie śpi).
Bazyl i Licho to kolejna porcja cudownych przygód bohaterów Marty Kisiel, których ciągle nam mało. To też kolejna publikacja nowego na rynku wydawnictwa Mięta, któremu wróżymy świetlaną przyszłość.