Historia rozpoczyna się pozornie ciekawie – dwójka zakochanych młodych ludzi znajduje pod skałkami nieopodal Krakowa zwłoki młodej kobiety. Niestety od jej śmierci minęło już dużo czasu, a rozkład ciała nie pozwala na łatwą identyfikację. Jedyną wskazówką jest naszyjnik z wisiorkiem, dość charakterystycznym zresztą. To połówka jabłka, na której wygrawerowano literę O. Sukienka ofiary nosi ślady przypalenia jakąś żrącą substancją, lecz dokładniejszych tropów brak. Jan Edigey-Korycki postanawia rozwiązać sprawę za pomocą wisiorka – w  końcu inicjał w nim wygrawerowany musi należeć do osoby ważnej dla ofiary, w jej samobójstwo już bowiem nikt nie wierzy. To zdecydowanie jeden z najnudniejszych odcinków. Belle Epoque. Sprawy kryminalne do tej pory nie były same w sobie nieciekawe (raczej przeszkadzał sposób ich rozwiązywania), ale tym razem zagadka śmierci Janiny, bo tak miała na imię dziewczyna, jest zwyczajnie mało pasjonująca. Po pierwsze, dziwi zupełnie reakcja jej rodziny na wieść o odnalezieniu jej ciała. Żadnego dramatu, łez, proste kalkulowanie, co Janina nosiła, jakie miała zwyczaje, a brat ofiary wydaje się wręcz wymarzonym kandydatem do zostania jej mordercą. Za to jego żona wygadałaby policji każdy sekret, jaki by się nawinął. Po drugie, mało logiczne wydaje się postępowanie jubilera, który sam się podłożył policji, przyznając się do tego, że Janina była jego klientką. Gdyby milczał, któż to wie, kiedy śledczy trafiliby na jego ślad. Tym sposobem więc śledztwo nie utyka w miejscu, a chwałę zgarnia Korycki z zespołem. Odrobinę bawi też eksperyment z manekinem spychanym ze skałki, który raczej zbyt wiarygodny nie jest. No i szkoda, że w tym odcinku komisarz Jelinek nie bierze bezpośredniego udziału w poszukiwaniu mordercy Janiny, a tylko przygląda się działaniom podwładnych z daleka. Bohater Olafa Lubaszenki jest w dalszym ciągu najciekawszą postacią serialu. Odcinek ósmy wyróżnia się odrobinę innym podziałem fabuły na poszczególne wątki. Śledztwo zostaje odrobinę ograniczone na rzecz prywatnych dociekań Jana w sprawie śmierci Misi, które są bezapelacyjnie najmniej ciekawą częścią odcinka, a trzeba pamiętać, że sprawa kryminalna także nie błyszczy. Korycki w tym tempie nieprędko dojdzie do prawdy, choć zapewne uda mu się to w finale. Konstancja za to z depresji po śmierci najlepszej przyjaciółki wydostaje się błyskawicznie, pozwalając sobie na liczne miłosne igraszki z Janem. Wątek ich romansu niezaprzeczalnie jest najgorszym elementem Belle Epoque. Zupełnie nie czuje się chemii między bohaterami, a nawet jeżeli coś zaiskrzy, atmosferę rujnują dialogi oraz wciąż ta sama posępna muzyka. Relacja tej pary posunęła się na szczęście do przodu, co daje nadzieję na odrobinkę nowych pomysłów ze strony twórców serialu. Odcinek kończy się dramatycznym stwierdzeniem Koryckiego – Iwanow! Brzmi to tak, jakby ten Rosjanin stał za wszystkimi nieszczęściami tego świata. Sam Paweł Małaszyński wypowiada te słowa niczym Sherlock Holmes z serialu BBC w jego pierwszym odcinku – Moriarty! Oczywiście Sherlock nie miał pojęcia, kim jest Moriarty, tu jest pewnie tak samo. Nie ma chyba nadziei dla Belle Epoque. O ile serial ratowały do tej pory w miarę ciekawe sprawy kryminalne, o tyle ich brak jeszcze bardziej obnaża wady serialu. Sam komisarz Jelinek fabuły nie uratuje, przed widzami rysuje się za to perspektywa zwiększenia ilości scen z Konstancją i Janem, które albo wniosą coś nowego do produkcji, albo jeszcze bardziej ją pogrążą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj