Atmosfery napięcia to się raczej spodziewałam, natomiast kompletnym zaskoczeniem była postać pani Werner. Bazując na tym, co mówiła o niej Zosia podczas terapii, spodziewałam się grubej, zaniedbanej kobiety, a tu niespodzianka. Ta zgrabna, elegancka blondynka w najmniejszym stopniu nie odpowiadała opisom nastolatki. Pierwsza refleksja, jaka mi się nasunęła, była bardzo smutna - dotyczyła ona bowiem stopnia nienawiści córki do matki.
Andrzej sprawiał wrażenie dzisiaj bardzo zasmuconego i zatroskanego. Trudno powiedzieć, co miało na to większy wpływ, wczorajsze wydarzenia z Szymonem w roli głównej, czy świadomość, że ta krucha nastolatka ma większe problemy psychiczne niż by się mogło wydawać. Zosia pokazała się z zupełnie nieznanej strony, jako agresywna, wredna i ziejąca nienawiścią do swojej rodzicielki. Jak nietrudno się domyśleć obwinia ją o całe zło świata, a przede wszystkim to ją obwinia za odejście ojca. Oprócz tego matczyna troska zostaje obrócona w chęć ograniczania i zazdrość wobec talentu córki. Postać terapeuty gdzieś ginie w zestawieniu z konfliktem tych dwóch kobiet. Pod koniec odcinka próbował poprowadzić terapię, zadając kilka pytań i mówiąc o kilku swoich bardzo smutnych spostrzeżeniach. Warto dodać, że wobec widocznej fascynacji nastolatki śmiercią, wymusza na dziewczynie bardzo specyficzną przysięgę.
W tym odcinku postać Zośki przedstawiona w formie agresywnej i wrednej dziewczyny wzbudzała we mnie wielką antypatię. Ten odcinek także pokazał braki w warsztacie aktorskim debiutantki. Chociaż w serialu radzi sobie przyzwoicie to czasem jej Zośka, tak jak w tym epizodzie, wydaje się trochę sztuczna - brakowało w jej kreacji pewnej głębi, którą zastąpiła pustą schematycznością.
23. odcinek był jednym wielkim chaosem i walką. Andrzej staje się też coraz bardziej zmęczony, co widać po nim bardzo wyraźnie. Przed naszym terapeutą sesja z małżeństwem i wizyta u superwizorki. Jednym słowem zapowiada się ciężka końcówka tygodnia.