W ostatnich odcinkach bardzo przypadło mi do gustu to, że Andrzej jest w formie - podczas jednej sesji nie gada na około, powoli dochodząc do tematu, tylko bezpośrednio dąży do celu. Widać wyraźnie, że wie, co może być przyczyną i drąży, osiągając sukces.
Postać Anity staje się bardzo antypatyczna. Gdy był to problem małżeński, wyraźnie widzieliśmy, że wina leżała po obu stronach. Kiedy Jacek pracuje nad sobą i poprawia się, jej się to nie podoba. Andrzej znakomicie doszedł, dlaczego tak jest - negatywny wpływ wychowania w dzieciństwie. Teraz, gdy Jacek jest czuły podczas seksu, jej jest źle. Woli, gdy grozi jej śmiercią i na nią się wydziera. Anita jest nieczułą i niegodziwą kobietą, która teraz chce zdradzić męża. Jej zachowanie sprawia, że tracę sympatię do tej postaci. Nie sądziłem, że jest to stereotypowa "ładna, a głupia" kobieta. "Zdrada może być chwilą wytchnienia" - twierdzi Anita, co raczej jest kompletną bzdurą i gwoździem do trumny już umierającego związku. Zresztą, czego oczekujemy po Anicie? Sama zdradziła poprzedniego męża z Jackiem bez większego powodu.
Wyraźnie było widać, że Andrzej potraktował tę rozmowę bardzo osobiście. Wydaje mi się, że identyfikował się z Jackiem i próbował w małym stopniu oszczędzić mu tego, co sam przeżywa. Andrzej dobrze wie, że zdrada nic nie polepszy - jest to nieodwracalny krok w jedną stronę. Argumenty Anity są słabe i żenujące, a jej pewność siebie irytująca. Scena w łazience sugeruje nam, że w jakimś stopniu Andrzej dotarł do niej - zadzwoniła do Jacka, rzekomo spytać "co tam?".
Przez wiele czwartkowych spotkań towarzyszyło nam dużo emocji. Pomimo kłótni, para wzbudzała sympatię i kibicowaliśmy im, aby w końcu z pomocą Andrzeja się pogodzili. Teraz już nie jestem taki pewien, czy Andrzej może to osiągnąć. Prawdopodobnie skończy się na wykorzystaniu własnych doświadczeń z Beatą i być może, tym samym, ostatecznego przełamaniu barier Anity.