My jako widzowie doskonale wiemy, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie z Szymonem Kowalczykiem, bo jeszcze sporo odcinków zostało do końca. Niemniej jednak za pośrednictwem Andrzeja nastąpiło niemal kompletne podsumowanie terapii. I właśnie idąc za ciosem postanowiłam w tej recenzji zająć się analizą tego, co do tej pory działo się we wtorki w gabinecie Andrzeja.
Od początku jasne było, że Szymon będzie pacjentem nietuzinkowym. Złożyło się na to kilka spraw, między innymi opis postaci, a także sam Marcin Dorociński. Wszystko to sprawiło, że bardzo dużo sobie obiecywałam po tej terapii i bynajmniej się nie zawiodłam. _Marcin Dorociński_ (o) jak dotąd bezbłędnie skupiał na swojej postaci uwagę widzów. Potrafił przechodzić płynnie od chama i prostaka do niesamowicie zagubionego mężczyzny. I robił to bez zbędnych ozdobników, sztuczności - czysty talent.
Tego dnia Kowal uchylił nam rąbek swoich problemów rodzinnych. Zadziwiające, jak wszystko pięknie zazębia się o problemy związane z ojcem komandosa. Nagle stało się zrozumiałe to, co twórcy serialu sygnalizowali nam od jakiegoś czasu. Nie mając poczucia bezpieczeństwa w domu, Szymon starał się odnaleźć je w armii, wśród jasno sformułowanych rozkazów. Dlatego też za wszelką cenę próbuje powrócić na łono wojska. Do tego stopnia mu na tym zależy, że poprosił nawet Andrzeja o daleko idącą pomoc, gdy przyjdzie do niego psycholog wojskowy po opinię o naszym komandosie.
Najbardziej niepokojący na ten moment jest fakt, że Kowal podziękował Andrzejowi za współpracę. To, że koniec kontaktów dwóch panów jeszcze nie nastąpił, jest bardziej niż pewne. Pozostaje pytanie, kiedy i w jakiej kondycji psychicznej Szymon powróci na znaną wszystkim kanapę?