Dziewczyna traktuje wiadomość od taty, jakby co najmniej dostała zaproszenie od prezydenta. Jest to zupełnie inna Zosia niż ta, do której się przyzwyczailiśmy. Jest radosna, uśmiechnięta, jej podniecenie ma w sobie coś z dziecka. Tego dnia uwierzyłam wreszcie, ze patrzę na nastolatkę, a nie na zblazowaną diwę.

Zosia na fali radosnej ekscytacji mówiła dużo i chętnie, Andrzej nie musiał nawet jej specjalnie do tego zachęcać. Jeden za drugim natomiast zaczęły wyłaniać się problemy najmłodszej pacjentki Wolskiego. Przede wszystkim dowiedzieliśmy się bardzo dużo o panu Wernerze. Miłość dziecka ma to do siebie, że jest w stanie ubrać największe świństwa rodzica w najpiękniejsze barwy.

W miarę rozwoju akcji odcinka towarzyszyły mi dwa sprzeczne odczucia, które jednak są ze sobą bardzo powiązane. Po pierwsze, naprawdę zaczęłam współczuć Zosi, a druga sprawa to to, że wreszcie wszystko zaczyna powoli do siebie pasować. Osobowość i przeszłość dziewczyny nabierają konkretnego kształtu. Wydaje się, że wreszcie zaczynamy docierać do sedna problemu.

Dziś generalnie byłam w stanie wybaczyć Andrzejowi wszystkie te momenty, gdy złościłam się na niego, że daje się dziewczynie wodzić za nos. Nie chciałabym dokonywać tu nadinterpretacji, ale być może we wcześniejszych odcinkach chodziło o wzbudzenie zaufania nastolatki. To przerażone zwierzątko nadal się wyrywa, ucieka, warczy, ale powoli poddaje się terapii.

Martwi mnie tylko jedno… Owszem Andrzej po mistrzowsku buduje zaufanie do siebie i wytwarza w dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, ale… ciągle nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Wolski ma do tej terapii stosunek bardzo osobisty. Mam nadzieję, że wszyscy zainteresowani pamiętają, że nigdy nie będzie dla niej ojcem.

Niemniej to był chyba najlepszy odcinek o terapii Zosi, wreszcie coś drgnęło. Oby zbliżający się finał ich spotkań był satysfakcjonujący.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj