Andrzej przychodzi na spotkanie z Barbarą bez Beaty. Nie wiemy, jak to wpłynie na ich małżeństwo. Wiemy jedynie, że Beata chce to przemyśleć w samotności, a nie być w centrum paplaniny dwóch terapeutów, w której czuje się zagubiona.
Tym razem rozmowa była wyraźnie typowa. Andrzej opowiedział Barbarze całą sytuację z Szymonem, czyli jego śmierć i wizytę ojca. Było to niespodziewane, ale Andrzej naprawdę obwinia się o śmierć pacjenta. Targały nim emocje, które w trakcie spotkania skierował na Barbarę. Przypomniał jej o dawnej miłości Witku, o tym, że jest tarantulą i nie ulega emocjom. W oczach Andrzeja, Barbara jest terapeutą starej daty - czysta, chłodna analiza - emocje dla niej nie istnieją.
Nasz bohater bardzo się pomylił. Efektem tego był kilkuminutowy monolog Barbary. Krystyna Janda w końcu miała pełne pole do popisu, czego efekt był po prostu powalający. Przez te wszystkie odcinki Janda grała dobrze, ale jej postać miała niewiele do roboty - tylko słuchała i zadawała pytania - nie było w tym nic więcej. Tym razem widzimy tę postać w pełnej krasie - kobieta samotna, walcząca z emocjami, przestraszona. Monolog Jandy można nazwać jedną z najlepszych scen w historii całego serialu.
Dzięki temu mieliśmy przełom w relacjach Andrzeja z Barbarą. Myślę, że takie ostre wyrzucenie Andrzejowi, iż ulega fałszywym wyobrażeniom, może wpłynąć na niego pozytywnie także w innych aspektach jego życia. Jerzy Radziwiłowicz podczas monologu idealnie oddał emocje nim targające. Siedział, a na twarzy malowało mu się zakłopotanie i zaskoczenie.
Do końca już tylko 5 odcinków - oby dostarczyły tak samej dużej dawki emocji jak odcinek 40.
Ocena: 8/10