Sama Hania wzbudza u mnie mieszane odczucia - z jednej strony podoba mi się, że mówi co czuje i próbuje interweniować, widząc, że rodzice nic nie robią, by ratować małżeństwo. Próba terapii, brak dialogu, pozwolenie Beacie na wyjazd do Rzymu - to niewiele. Z drugiej strony Hania poddaje się emocjom i jej zachowanie mnie irytuje - szczególnie odzywki niedojrzałego dziecka i brak zrozumienia potrafią zmęczyć. Kłamstwa wobec rodziców i puszczanie się z chłopakiem potwierdzają tezę, że Hania próbuje być dorosła, a jest zupełnie inaczej.
Plusem są jej argumenty - mówi rodzicom prosto w oczy bez ogródek, że się poddali i już się nie kochają. Jej atak na Andrzeja poprzez ciągły krzyk mógłby być potraktowany jak pyskowanie, ale ten usiłował w spokoju ją wysłuchać. Znakomicie ukazano emocje Andrzeja, który po kolejnych oskarżeniach powoli zaczynał tracić panowanie nad sobą. Brawa dla Radziwiłowicza, gdyż w tej scenie błyszczał.
Postać jego żony zmieniła się w bardzo negatywny sposób. Nie do końca przekonuje mnie jej zachowanie i tłumaczenie, co dalej. To ma być dojrzała kobieta, która wyraźnie w nosie ma dzieci, bo "chce odszukać samą siebie"? Poszukiwanie doprowadziło do całego stanu rzeczy, wycofania się Andrzeja i kłopotów rodzinnych. A teraz zamiast rozmawiać, wyraźnie ucieka. To ona powinna chodzić na terapię z Barbarą, gdyż można jej więcej zarzucić niż Andrzejowi.
Końcówka odcinka była trochę przykra. Okazało się, że najmłodszy syn w ciszy przysłuchiwał się wielkiej kłótni. Można jedynie współczuć, że musiał być tego świadkiem i zganić rodziców za to, że ich krzyki mogły obudzić syna.
Odcinek w bezpośredni skupił się na prywatnym życiu Andrzeja. Oglądało się go dobrze, było dużo emocji i wysnuty został jeden prosty wniosek - nie ma nadziei dla tego małżeństwa.