W odróżnieniu od Anity, która okazała się typową lafiryndą potrafiącą tylko ranić mężczyzn, Weronika wyszła na tę mądrzejszą. Po pierwszych odcinkach na to się nie zapowiadało. W końcu to ta kobieta, dla której seks był odpowiedzią na wszystko.
Kilka scen raziło w 44. odcinku. Gdy Weronika otwiera Andrzejowi drzwi do mieszkania, widzimy rozpiętą koszulę i wyzywające spojrzenie - tak jakby twórcy chcieli nam zasugerować, że musi do czegoś dojść. Było to zbyt dosłowne i łopatologiczne. Może i nie zrobiło tak złego wrażenia, gdyby chwilę później Weronika nie sprawiałaby wrażenia mądrej i inteligentnej kobiety, która wie, co robi.
Tak jak sądziłem, rozmowa z Andrzejem nad grobem jej matki zasugerowała jej wyraźnie, że nie tędy droga. Kobieta to zrozumiała i próbowała tłumaczyć to Andrzejowi. Niestety on nie słuchał - zachowywał się jak zakochany po uszy młokos, a nie doświadczony terapeuta. Nie przekonały mnie jego argumenty - nie potrafiłem mu uwierzyć, że to miłość, że ot tak zrezygnuje z wielu lat małżeństwa i narazi swoje dzieci na wielkie cierpienie. Tak nie postępuje terapeuta, który doskonale wie, czym się kończą takie sytuacje - w końcu prowadził wiele terapii z parami, które mają problemy.
Końcowa scena w sypialni była zaskakująca. Gdy Andrzej szedł w tamtą stronę, myślałem, że skieruje się w stronę drzwi, wyjdzie z mieszkania. Miałem nadzieję, że zdrowy rozsądek weźmie górę, ale nie - udał się do Weroniki, która już pozbyła się górnej części swojego ubrania, czekając na niego. Pozostawiono nas w niepewności i z wielkim znakiem zapytania. Odpowiedzi czekają w finale sezonu.