Serial taki jak Blood Drive w założeniu powinien być jednym wielkim eksperymentem. Gatunek exploitation, na podstawie którego wyklarowały się późniejsze grindhouse’y miał być odpowiedzią na skostniałe filmowe formy, które kurczowo trzymały się pewnych ustalonych struktur fabularnych. Łamiąc wszelkie zasady poprawności politycznej i pokazując widzom rzeczy godzące w zaistniały porządek społeczny, twórcy takich obrazów stali się nowatorskimi postmodernistami, którzy poprzez korzystanie z pewnego rodzaju swobody twórczej wprowadzali kreatywną anarchię do współczesnej sztuki. Blood Drive, jak już zostało powiedziane w poprzednich recenzjach, nie jest tego typu produkcją. Serial korzysta z wypracowanych motywów, ale nie daje nic od siebie. Nie ma oczywiście w tym nic złego, jeśli zapożyczenia są wykorzystywane w umiejętny sposób. W najnowszym odcinku mamy motyw stary jak świat – sielankową społeczność kryjącą mroczną i przerażającą tajemnicę. Jest to temat chętnie wykorzystywany zarówno w horrorach, jak i groteskach. Tym razem bohaterowie dają się wciągnąć w grę prowadzoną przez rządzącego pustynnym miasteczkiem Cronenberg. Pod wpływem gazu halucynogennego Arthur staje się przykładnym członkiem nowej społeczności, zapominając o Grace, która opiera się manipulacjom. Jednym słowem, fabularnym standard. Jak łatwo się domyśleć, bohaterowie w końcu wyzwalają się z mentalnej niewoli i wydostają się z przerażającego miasteczka. Jeśli tematyka ta jest tak oklepana i schematyczna to czy w ogóle warto po nią sięgać? Tak, bo zarys fabularny stanowi jedynie podłoże dla zabawy konwencją. Twórcy, podobnie jak pionierzy kina exploitation, ubarwiają opowieść licznymi odniesieniami do popkultury. A więc choroba lokomocyjna Aki to prawdziwe „rzyganie tęczą”, a lemoniada serwowana przez urocze dziewczynki okazuje się w końcu psim moczem. Carpenter, wraz ze swoją cybernetyczną kochanką, wybierają samochód, którym ruszą na pomoc Arthurowi przy pomocy automatu do gier z lat osiemdziesiątych, podczas gdy Slink zachęca mieszkańców Cronenberg do buntu, serwując im przemowę w stylu kaznodziei rodem z amerykańskiego Południa (swoją drogą zaskakująco dobrze zagrana scena). Takich motywów jest dużo więcej. Czasem są one bardziej, czasem mnie subtelne. Twórcy dobrze wiedzą, co robić, aby widz nie stracił zainteresowania ich opowieścią. Mało wymagający szkielet fabularny to prosta droga do zanudzenia widza na śmierć. Dlatego też prawie na każdym kroku czeka na nas ukryty smaczek czy pozornie nieistotny szczegół. Przykładowo, już na samym początku odcinka widzimy betoniarkę, która zupełnie nie pasuje do wystroju otoczenia. Łatwo się domyśleć, że pojazd odegra ważną rolę w opowieści. Wkrótce się o tym przekonujemy. Blood Drive nie jest oczywiście produkcją idealną. Serial nie ustrzegł się kilku błędów. Mimo postmodernistycznej gry z widzem, brakuje trochę miejsca na zwykły, niezobowiązujący humor. Dostajemy dużą dawkę nieskrępowanej brutalności, zabawę popkulturą i trochę opowieści. To ostatnie sprawia, że częściej w serialu jest dramatycznie niż komicznie. Takie poważniejsze tony nie do końca współgrają z płytkim zarysem fabularnym poszczególnych odcinków. Dylematy moralne Arthura i uczucie rodzące się między nim a Grace, cierpiącej po stracie siostry, to przecież banał nad banały. Nie ratuje tego wątku nawet dziki seks bohaterów w dziurze zalanej cementem. Podobnie rozpisana jest historia Carpentera i Aki, która ciągnie się niemiłosiernie od pierwszych epizodów. Twórcy próbują nadać ich związkowi futurystyczny charakter (pani jest przecież robotem), jednak próba dorównania pod tym względem serialom takim jak Westworld czy Battlestar Galactica to nie jest dobra droga dla Blood Drive. Przydałoby się w tym wątku trochę więcej luzu i dystansu. Tęczowy pocałunek bohaterów z omawianego odcinka to właściwy kierunek. Blood Drive właśnie dobiega końca. Na tym etapie jasno można powiedzieć już, z czym mamy tutaj do czynienia. Jest to serial świeży i dość nowatorski w porównaniu do konkurencyjnych propozycji telewizyjnych. Nie brakuje zaskakujących smaczków i niepoprawnie politycznych rozwiązań fabularnych, ale o żadnym wytyczaniu nowych szlaków w kulturze i sztuce nie ma mowy. Z drugiej strony, ciężko byłoby się czegoś takiego spodziewać  po opowieści, w której auta napędzane są ludzką krwią, a główny bohater nosi ksywkę Barbie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj