Sama koncepcja serialu z odkrywaniem przeszłości bardzo dziwacznej rodziny jest świetna. To znakomity pretekst do sporej liczby pełnych humoru odcinków. Gdy śledzimy postać Toma, zabawa jest dobra, ale coś zaczyna zgrzytać przy postaciach drugoplanowych.
Tom tym razem odkrywa, że jego przodek był znanym bokserem. Wizyta u przyjaciółki jego babci nie opiewa w zbyt dużą dawkę humoru, ale za to prezentuje nam interesujące fakty z przeszłości. Udaje się natomiast trochę rozbawić w sali gimnastycznej dzięki różnicom kulturowym i dobremu wyczuciu humoru sytuacyjnego. Odnoszę wrażenie, że Tom nie miał zielonego pojęcia, o czym Jamajczyk do niego mówił. Z tym akcentem trudno go było zrozumieć.
[video-browser playlist="635704" suggest=""]
Problemem dla mnie staje się najlepszy przyjaciel Toma, który zaczyna irytować, a jego humorystyczna rola w całej opowieści przestaje działać. Szczególnie odczuwalne jest to w rozmowie ze starszą panią. Nie jest też najlepiej w sali gimnastycznej, ale tam przynajmniej dostaje manto, więc można się pośmiać. Tak samo z siostrą Toma, której specyficzny potencjał nie jest wykorzystywany. Sceny z jej udziałem powinny bawić dzięki dziwaczności jej brzuchomówstwa, a serwują nam żenujące momenty, jak jej występ na weselu. Ani to śmieszne, ani ciekawe.
Tym razem Family Tree dostarcza przeciętny odcinek z małą dawką śmiechu i emocji, ale z przyzwoitym rozwojem fabuły.