Najazd z przeszłości: przeczytaj początek klasycznej powieści science fiction
W tym tygodniu do sprzedaży trafiła kolejna reedycja klasyki science fiction. Mamy dla was początek powieści Jamesa P. Hogana pt. Najazd z przeszłości.
W tym tygodniu do sprzedaży trafiła kolejna reedycja klasyki science fiction. Mamy dla was początek powieści Jamesa P. Hogana pt. Najazd z przeszłości.

We wtorek Dom Wydawniczy Rebis wydał kolejną powieść wchodzącą w skład serii Wehikuł Czasu, w której publikowane są klasyczne powieści science fiction. Tym razem jest to powieść Jamesa P. Hogana pod tytułem Najazd z przeszłości.
Brytyjski pisarz science fiction James P. Hogan (1941–2010) pracował jako inżynier projektant, sprzedawca sprzętu komputerowego i agent ubezpieczeniowy. Po sukcesie pierwszej powieści – którą napisał, żeby wygrać zakład w biurze – rozpoczął karierę literacką. Opublikował m.in. cykl Giganci (Gwiezdne dziedzictwo, Powrót Gigantów, Gwiazda Gigantów), Operację Proteusz, Przerwę w czasie rzeczywistym i The Multiplex Man (wyróżniony Nagrodą Prometeusza).
Za wydaną po raz pierwszy w 1982 roku powieść Najazd z przeszłości Hogan również został nagrodzony Prometeuszem. Jest to opowieść, w której odległa ludzka kolonia zostaje zaatakowana przez agresywne siły, które przetrwały wojnę na Ziemi.
Początek Najazdu z przeszłości znajdziecie poniżej, pod opisem i okładką powieści. Książkę przełożył Juliusz Garztecki.
Najazd z przeszłości - opis i okładka książki

Rozdzierana wojnami i konfliktami Ziemia jest bliska zagłady. Aby ludzkość nie wyginęła, Północnoamerykańska Organizacja Eksploatacji Kosmosu we współpracy z Chińczykami i Japończykami wysyła sondę z zarodkami ludzi do układu Alfa Centauri. Po znalezieniu odpowiedniej planety dzieci mają się tam rozwinąć pod opieką wszechstronnych robotów i komputerów.
Ziemianom mimo poważnych katastrof udaje się przetrwać wojnę światową. Dziesiątki lat później Stany Zjednoczone, rządzone przez juntę i potentatów przemysłowych, wysyłają zbrojną ekspedycję, aby podporządkować sobie kolonistów, którzy stworzyli na planecie Chiron przyjazne i nieznające podziałów społeczeństwo. Czy pokojowo nastawieni Chirończycy, którzy nie mają rządu, policji czy wojska, zdołają odeprzeć brutalny najazd z przeszłości?
Najazd z przeszłości - fragment powieści
Prolog
Panie i panowie, oto nasz dzisiejszy gość honorowy — Henry B. Congreve.
Mistrz ceremonii zakończył prezentację i usunął się na bok, robiąc przejście na podium krępemu, białowłosemu mężczyźnie w smokingu i czarnej muszce. Trzystu gości zebranych w zespole hotelowym Hiltona na zachodnich przedmieściach Waszyngtonu zaczęło entuzjastycznie klaskać. Po chwili światła na sali przygasły, widownia pociemniała. Zamiast tłumu ludzi widać było tylko gęstwinę białych gorsów, połyskujących szyj i palców oraz twarzy przypominających blade maski. Dwa punktowe reflektory wyłowiły z mroku mówcę, który czekał, aż ucichnie owacja. Mistrz ceremonii po ciemku powrócił na swoje krzesło.
Pomimo sześćdziesięciu ośmiu lat szarpaniny z życiem Congreve stał wyprostowany. Był muskularny jak buldog, ramiona miał kwadratowe, głowę krótko ostrzyżoną. W surowej, jakby wyciosanej toporem twarzy o twardych i zdecydowanych rysach oczy błyszczały dobrodusznie, gdy rozglądał się po sali. Wielu zebranych dziwiło się, że człowiek tak żywotny i nadal tak pełen wewnętrznej siły ma wygłosić przemówienie z okazji odejścia w stan spoczynku.
Niewielu z obecnych, młodszych astronautów, naukowców, inżynierów czy urzędników przypominało sobie, by na czele Północnoamerykańskiej Organizacji Eksploatacji Kosmosu stał inny prezes niż Congreve. Dla wielu zaś zmiana na tym stanowisku oznaczała coś nieodwracalnego.
— Dziękuję ci, Matt — zagrzmiał z rozstawionych wokoło głośników szorstki baryton Congreve’a. Prezes rozejrzał się, jakby chciał zapamiętać wszystkich obecnych. — Ja, ach… ledwie tu trafiłem.— Przerwał, ostatnie szepty na sali umilkły. — W holu jest napis, że pokaz skamielin odbywa się wyżej, w pokoju tysiąc dwieście trzy. — W tym tygodniu u Hiltona odbywało się doroczne zebranie Amerykańskiego Towarzystwa Archeologicznego. Congreve wzruszył ramionami. — Pomyślałem sobie, że właśnie tam powinienem pójść. Na szczęście po drodze wpadłem na Matta, który skierował mnie we właściwą stronę. — Na sali rozległy się śmiechy przerywane przy niektórych stolikach okrzykami protestu. Congreve odczekał, aż znów zapanuje cisza, po czym podjął już mniej żartobliwym tonem: — Zacząć muszę od podziękowania wszystkim tu obecnym, a także tym pracownikom POEK, którzy nie mogli przybyć, za zaproszenie mnie. Oczywiście chcę powiedzieć, że bardzo sobie cenię to spotkanie, a jeszcze bardziej cenię je jako wyraz waszych uczuć. Dziękuję wam… wam wszystkim.
Skinął na wykonany ze srebra i brązu i wysoki na osiemnaście cali model jeszcze niewypróbowanej i bezimiennej sondy kosmicznej SP3, który stał na podstawie z tekowego drewna naprzeciwko jego miejsca przy stole. I jeszcze poważniej kontynuował:
— Nie mam zamiaru opowiadać anegdot ani snuć wspomnień osobistych. Istnieje zwyczaj, że przy okazjach takich jak dzisiejsza mówi się podobne błahostki. Ja jednak nie chciałbym, żeby moje ostatnie przemówienie jako prezesa POEK było błahe. Nasze czasy nie pozwalają na taki luksus. Zamiast tego chcę mówić o sprawach dotyczących całej naszej planety, sprawach, które wpłyną na życie każdej istoty na Ziemi, a nawet na pokolenia jeszcze nienarodzone — zakładając, że pojawią się po nas jakiekolwiek przyszłe pokolenia. — Przerwał na chwilę. — Chcę mówić o przetrwaniu — przetrwaniu rodzaju ludzkiego.
Chociaż w sali było cicho, zdawało się, że po tych słowach cisza stała się jeszcze głębsza. Tu i ówdzie zebrani wymieniali zaciekawione spojrzenia. Było już jasne, że to przemówienie nie jest zwyczajową mową, wygłaszaną z okazji odejścia na emeryturę. Congreve mówił dalej:
— Już raz byliśmy bliscy trzeciej wojny światowej i ryzykownie balansowaliśmy nad przepaścią. Dziś, w roku 2015, upłynęły dwadzieścia trzy lata od starcia się amerykańskich i radzieckich sił zbrojnych w Beludżystanie z użyciem taktycznej broni jądrowej. I chociaż szybki rozwój gospodarki opartej na wykorzystywaniu syntezy termojądrowej zapowiada przynajmniej rozwiązanie problemów energetycznych, które doprowadziły do owego starcia, zawiść, nieufność i podejrzenia, które doprowadziły nas na skraj wojny i były plagą ludzkości przez całą jej historię, wciąż dają się nam we znaki. Dziś nasz przemysł domaga się surowców mineralnych, nie ropy naftowej. Za pięćdziesiąt lat nasza umiejętność wykorzystywania kontrolowanej syntezy termojądrowej wyeliminuje zapewne i tę przyczynę niedoborów. Tymczasem jednak krótkowzroczne racje polityczne znów tworzą klimat takiego napięcia i rywalizacji, jakie w końcu ubiegłego wieku wywołał problem ropy naftowej. Oczywiście w tym kontekście aktualne linie postępowania mocarstw kształtowane są przez rolę, jaką odgrywa Afryka Południowa, a prawdopodobnym punktem zapłonu kolejnego starcia między Wschodem i Zachodem okaże się region granicy irańskopakistańskiej, którą Sowieci, jak oceniają nasi stratedzy, zakwestionują, by uzyskać dostęp do Oceanu Spokojnego jako etap na drodze do poparcia tak zwanej walki wyzwoleńczej czarnych Afrykanów przeciw Południu.
Congreve przerwał, obiegł salę spojrzeniem i podniósł z rezygnacją ręce.
— Wydaje się, że jako jednostki możemy być tylko bezradnymi obserwatorami patrzącymi na wydarzenia, które pochwyciły i niosą nas wszystkich. Jeszcze bardziej komplikuje sytuację pojawienie się i szybkie umocnienie gospodarcze i militarne ChińskoJapońskiej Strefy Wspólnego Rozwoju. W rezultacie jej ewentualnego przymierza z nami i z Europejczykami Moskwa może stanąć w obliczu niemożliwego do pokonania bloku mocarstw. Niektórzy kremlinologowie uważają, że najmniej ryzykowne dla niej byłoby podjęcie walki z Zachodem już teraz, nim sojusz taki się zrealizuje. Innymi słowy bez przesady można stwierdzić, że przyszłość rodzaju ludzkiego nigdy jeszcze nie była bardziej zagrożona niż teraz.
Congreve odepchnął się rękami od mównicy i wyprostował. Gdy znów przemówił, jego głos zabrzmiał nieco mniej uroczyście.
— Co zaś do spraw, które nas wszystkich tu zgromadzonych dotyczą na co dzień, to rosnące w ciągu minionych dwudziestu lat tempo rozwoju programu kosmicznego często nas ekscytowało. Niektóre osiągnięcia budziły nadzieję i mogły równoważyć mniej przyjemne nowiny nadchodzące z innych stron. Zbudowaliśmy stałe bazy na Księżycu i Marsie, powstają osiedla ludzkie w przestrzeni kosmicznej, do księżyców Jowisza dotarła wyprawa załogowa, prowadzi się za pomocą robotów badania na najdalszych rubieżach Układu Słonecznego i poza nim. Ale — z westchnieniem wyciągnął ramiona — były to działania na skalę narodową, nie międzynarodową. Mimo nadziei i słów wypowiadanych w ubiegłych latach w każdym wypadku odkrycia były natychmiast wykorzystywane militarnie. Prowadzi to nas do nieuchronnego wniosku, że wojna, jeśli wybuchnie, szybko rozprzestrzeni się poza Ziemię i zagrozi naszemu gatunkowi w każdym miejscu. Musimy stawić czoło temu niebezpieczeństwu w najbliższych latach.
Odwrócił się na chwilę, spojrzał na błyszczący obok na stole model SP3, a potem go wskazał.
— Za pięć lat ta automatyczna sonda opuści Układ Słoneczny i wyruszy do najbliższych gwiazd w poszukiwaniu światów nadających się do zamieszkania… daleko od Ziemi, daleko od wszystkich ziemskich problemów, niesnasek i zagrożeń. Na koniec, jeśli wszystko dobrze pójdzie, dotrze w miejsce bronione niewyobrażalną odległością od tego, co spowodowało, że walka stała się nieodłączną i nieuniknioną częścią smutnej historii istnienia rodzaju człowieczego na naszej planecie. — Congreve wpatrzył się w model sondy kosmicznej, jakby jego umysł chciał ulecieć wraz z nią daleko i jeszcze dalej. — Będzie to nowy dom — dodał w zamyśleniu. — Nowy, świeży, pełny życia świat, nienapiętnowany walką człowieka o wydźwignięcie się spomiędzy zwierząt. Miejsce, które może być dla naszej rasy jedyną szansą na zachowanie swej odrośli tam, gdzie będzie mogła przeżyć, a jeśli trzeba, zacząć od nowa. Lecz tym razem w pełni świadoma nauk wyciągniętych z lekcji przeszłości.
Przez salę przeleciał szmer zmieszanych szeptów. Congreve skinął głową na znak, że tego się spodziewał. Podniósł rękę i szepty z wolna ucichły.
— Nie, nie chcę przez to powiedzieć, że SP3 można przerobić ze statku automatycznego na załogowy. Projektu w obecnym, zaawansowanym stadium nie da się już zmienić. Zbyt wiele rzeczy trzeba by przemyśleć na nowo, a realizacja tego rodzaju zadania wymagałaby dziesiątków lat. Przy tym nigdzie nie planuje się konstrukcji tak zaawansowanej jak SP3, a cóż dopiero mówić o jej zbudowaniu. Lecz sposobność jest wyjątkowa i za żadną cenę nie możemy pozwolić, by się nam wymknęła. Na opóźnienie, choćby i konieczne dla wykorzystania okazji, też pozwolić sobie nie możemy. Jakie więc jest wyjście z sytuacji? Congreve rozejrzał się po sali w oczekiwaniu na odpowiedź.
Nie było żadnej.
— Badamy ten problem od pewnego czasu i sądzimy, że rozwiązanie istnieje. Nie można wysłać na statku grupy ludzi dorosłych, ani jako aktywnej załogi, ani w stanie hibernacji. Budowa sondy jest zbyt zaawansowana, by można zmienić wyjściowe parametry kontrakcji. Ale po co w ogóle wysyłać dorosłych? — Congreve rozłożył błagalnie ręce. — Przecież zamierzamy tylko dać gatunkowi ludzkiemu szansę przedłużenia istnienia tam, gdzie będzie wolny od nieszczęść zagrażających mu tutaj. Czyli gdy osiągnie kres podróży. Ani w drodze, ani w okresie badań wstępnych ludzie nie będą potrzebni. W tym zakresie wszystko i w sposób doskonały mogą wykonać ma szyny. Dopiero gdy ta faza zostanie pomyślnie ukończona, obecność człowieka stanie się konieczna. Odrzucając konwencjonalne koncepcje podróży międzygwiezdnych i podchodząc do problemu zupełnie na nowo, możemy wyminąć wszystkie przeszkody związane z wysyłaniem ludzi w podróż międzygwiezdną. Niech statek stworzy ludzi, gdy przybędzie na miejsce!
Przerwał, ale tym razem najcichszy nawet szept nie zakłócił ciszy.
Congreve znów przemówił, z coraz większym naciskiem, z przekonaniem i entuzjazmem.
— Postępy inżynierii genetycznej i embriologii pozwalają na elektroniczne zapisanie w komputerach statku ludzkiej informacji genetycznej. Kosztem niewielkiej masy i przestrzeni wyposażenie statku można uzupełnić o wszystko, co będzie niezbędne dla stworzenia i wyhodowania pierwszego pokolenia, liczącego nawet kilkaset w pełni ukształtowanych ludzkich zarodków — gdy tylko wstępne badania atmosfery i powierzchni wykażą, że znaleziono planetę o właściwych warunkach. Embriony można oddać pod opiekę, a później na wychowanie wyspecjalizowanym robotom, które przekażą im tyle wiedzy o naszej historii i kulturze, ile pomieści pamięć komputerów. Wszystkiego, co konieczne dla zbudowania i utrzymania rozwiniętego społeczeństwa, dostarczy sama planeta. W tym celu, podczas gdy na orbicie pierwsze pokolenie będzie jeszcze w okresie niemowlęctwa, inne maszyny wybudują na powierzchni zakłady przetwórstwa metali i innych surowców, fabryki, fermy, systemy transportu i ośrodki mieszkalne. Można oczekiwać, że w ciągu paru pokoleń powstanie kwitnąca kolonia i niezależnie od tego, co stanie się tutaj, rodzaj ludzki ocaleje. Takie podejście do sprawy ma jeszcze i tę zaletę, że jeśli zaangażujemy się w to natychmiast, konieczne zmiany zmieszczą się w harmonogramie budowy SP3 i zgodnie z dotychczasowymi planami start nastąpi za pięć lat.
Słuchacze powoli otrząsali się z osłupienia. Choć wielu z nich było nadal zbyt zdumionych, by zdobyć się na wyraźną reakcję, ludzie zaczęli kiwać głowami na znak zgody, a szepty przebiegające salę wydawały się wyrażać aprobatę. Prezes również skinął głową i z lekka się uśmiechnął, jakby uradowała go myśl, że to, co najlepsze zachował na koniec.
— Drugą rzeczą, którą chciałbym ogłosić dzisiaj, jest to, że tego rodzaju decyzja została właśnie podjęta. Jak przed chwilą wspomniałem, temat ten był już przedmiotem studiów przez dłuższy okres. Dziś mogę was poinformować, że trzy dni temu prezydent Stanów Zjednoczonych i przewodniczący Wschodniej Strefy Wspólnego Rozwoju podpisali natychmiast wchodzące w życie porozumienie o wspólnym urzeczywistnieniu projektu, który wam pokrótce zarysowałem. Działalność różnych państwowych i prywatnych instytutów badawczych i innych organizacji, które zostaną zaangażowane w przedsięwzięcie, będą koordynować przedstawiciele Północnoamerykańskiej Organizacji Eksploatacji Kosmosu i reprezentanci naszych chińskich i japońskich partnerów, pod nazwą Gwiezdna Przystań.
Twarz Congreve’a rozjaśnił szeroki uśmiech.
— Trzecia informacja, jaką mam przekazać, wiąże się z tym, że mimo wszystko ten wieczór nie oznacza mego wycofania się z pracy zawodowej. Prezydent zaproponował mi kierowanie projektem Gwiezdna Przystań w imieniu Stanów Zjednoczonych, które będą nadzorować przedsięwzięcie. Przyjąłem tę ofertę. Rezygnuję z funkcji w POEK wyłącznie dlatego, by móc w całości poświęcić się nowym obowiązkom. Tych, którzy sądzą, że w przeszłości mieli ze mną ciężkie życie, mogę z nieszczerym ubolewaniem zawiadomić, że będę się tu kręcił jeszcze przez dłuższy czas. Zanim zaś nasz projekt zostanie urzeczywistniony, czasy staną się o wiele cięższe.
Kilka osób w końcu sali wstało i zaczęło klaskać. Aplauz wzmagał się, aż przekształcił w zbiorową owację. Niezmieszany Congreve podziękował uśmiechem za ten wybuch entuzjazmu, przez chwilę stał wśród oklasków, a wreszcie znów oparł się o mównicę.
— Pierwsze oficjalne spotkanie z Chińczykami odbyło się wczoraj i już podjęliśmy pierwszą wspólną oficjalną decyzję. Znów zerknął na model sondy gwiezdnej. — SP3 ma już nazwę. Nadano jej imię bogini z mitologii chińskiej, która wydała nam się odpowiednią patronką dla statku: Kuanyin — bogini przynosząca dzieci. Miejmy nadzieję, że dobrze potrafi strzec swych dzieci w latach, które nadchodzą.
Źródło: Rebis




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1969, kończy 56 lat
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1973, kończy 52 lat
ur. 1974, kończy 51 lat

