Mike Banning, główny bohater filmu, to prawdziwy zawodowiec oddany sprawie. Były komandos sił specjalnych, szef ochrony prezydenta, nadaje się zarówno na kumpla głowy państwa, jak i przyszywanego wujka jego syna. Wszystko się zmienia, gdy podczas nieszczęśliwego wypadku nie udaje mu się uratować pierwszej damy. Wtedy też, niczym mitologiczny Prometeusz, zostaje wygnany z Olimpu i musi siedzieć za biurkiem w Departamencie Skarbu. Na szczęście ojczyzna nie zapomina o swoich najlepszych ludziach i osiemnaście miesięcy po całym zdarzeniu Mike znowu musi ratować prezydenta. Zło przybiera oczywiście jak najbardziej namacalną formę i twarz – koreańskiego oddziału paramilitarnego. Tylko tyle i aż tyle, bo cała reszta to wspomniany już pretekst do ukazania kilku spektakularnych scen akcji.

Olimp w ogniu mógł równie dobrze powstać kilkanaście lat temu. Idealnie wpisuje się w dyskurs potężnych Stanów Zjednoczonych i narodowego patriotyzmu. Przez cały film dumnie powiewają flagi, a jeżeli mają zostać symbolicznie zestrzelone, to spadają w zwolnionym tempie, żeby widz przypadkiem tego nie przegapił. Całości dopełnia wymowna data – 5 lipca, dzień po Święcie Niepodległości, oraz pompatyczna i wzniosła muzyka. Film ma jednak i drugą warstwę, tę nawiązującą do mitologii. Mamy Olimp, będący siedzibą bogów i samego Zeusa w postaci prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszystko podane w bardzo strawny i nienachalny sposób.

[image-browser playlist="591937" suggest=""]
©2013 Monolith Films

Wspominając, że film mógłby powstać kilkanaście lat temu, miałem na myśli, że nijak ma się do dzisiejszych standardów. Podczas gdy John McClane ratuje świat zupełnie przypadkiem, bo jego nadrzędnym zadaniem jest odnalezienie syna i pogodzenie zwaśnionej rodziny, Mike wiedziony instynktem podążą do Białego Domu, żeby dopełnić ślubowanego obowiązku. W filmie nie napotykamy dylematów moralnych, rodzinnych tragedii (choć te starają się być w pewnym momencie nakreślone) i rozterek. Zamiast tego dostajemy kilka wzniosłych haseł, wypowiedzi w stylu Jacka Bauera ("Jestem waszą jedyną nadzieją") i naprawdę dobrą akcję. Banningowi niekiedy bliżej do Bryana Millsa z "Uprowadzonej" niż wspomnianego Johna ze "Szklanej Pułapki". Obaj są doskonale wyszkoleni, nie zadają zbędnych pytań i idą prostą drogą do celu. Banningowi brakuje jednak błyskotliwych one-linerów, tak znamiennych dla kina akcji lat 90. i poczucia humoru (choć scenarzyści niekiedy sugerują nam, że Mike takowe posiada). Nie ma to jednak znaczenia, bo postać protagonisty jest świetnie zagrana przez Gerarda Butlera. Aktor doskonale nadaje się do ról umęczonych życiem bohaterów, którzy muszą ratować świat. Jego zmęczony i zacięty wyraz twarzy pasuje do konwencji filmu.

Pomaga też drugi plan, który w filmie po prostu ma być. Drugoplanowe role zostały nakreślone tak pobieżnie, jak to tylko możliwe, dając pole do popisu głównemu bohaterowi. Aaaron Eckhart i Morgan Freeman są jednak tak dobrymi aktorami, że nie przeszkadza im wypowiadanie tych samych wyświechtanych frazesów. Rick Yune jako demoniczny, pragnący zniszczyć Stany Zjednoczone Kang, również dobrze wypełnia powierzone mu zadanie. Jego niewzruszona mina sugeruje nam, że mamy do czynienia z kalkulującym terrorystą, który nie cofnie się przed niczym.

[image-browser playlist="591938" suggest=""]
©2013 Monolith Films

Film nie ustrzegł się jednak kilku słabizn. Nakręcony za niespełna 70 milionów dolarów obraz wbrew pozorom nie jest, jak obiecują plakaty, ogromnym widowiskiem. Efekty specjalne wyglądają średnio, szczególnie ostrzał samolotów. Podział na dobro i zło jest tak klarowny, że aż prosiłoby się o więcej odcieni szarości, a sama fabuła i zakończenie nie zaskakuje. Film jest do bólu schematyczny i przewidywalny.

Posiada jednak coś, czego brakowało innym obrazom tego typu, szczególnie na przestrzeni ostatnich miesięcy. Olimp w ogniu jest poniekąd tym, czym miała być piąta część "Szklanej pułapki": dobrym, męskim kinem, które doskonale się ogląda bez zastanawiania się nad sensem i logicznością przedstawionych zdarzeń. Takiego filmu dawno nie było w kinach i warto się na niego wybrać. A Mike Banning mógłby stać się nowym herosem kina akcji, gdyby tylko pokuszono się o kontynuację.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj