Pilot był chaotyczny i źle wprowadzał w świat serialu, czyli nie spełnił swojej podstawowej roli. Teraz jest już lepiej. Drugi odcinek jest poprowadzony spokojniej, dzięki temu można zacząć wsiąkać w klimat Waszyngtonu, który nieświadomie jest kolonizowany przez mrówki z kosmosu. Do obsadowych plusów BrainDead z zeszłego tygodnia muszę zdecydowanie dopisać Danny'ego Pino i postać, którą odgrywa – Luke'a (chociaż trzeba przyznać, że Aaron Tveit w roli Garetha Rittera też zyskał w moich oczach). Senator Healy to polityk pełną gębą – nie przebiera w środkach, by dojść do celu. Trudno mu się jednak dziwić, że chce jak najszybciej rozwiązać problem zamknięcia rządu. Bardzo fajnie w jego wątek wmieszała się „sprawa tygodnia” – mam nadzieję, że nie ostatni raz, w końcu siłą poprzedniej produkcji Kingów było łączenie wątku głównego i proceduralnego. A jeżeli już mowa o „sprawie tygodnia” – dziewczynce chcącej zrobić sobie zdjęcie przy pomniku Lincolna, w czym przeszkadza wspomniane wcześniej zamknięcie rządu – to wyszła ona o wiele lepiej niż w poprzednim odcinku. Podobało mi się, jak została poprowadzona ta historia (no, może oprócz motywacyjnej przemowy małej Annie pod koniec). Nie zajmowała zbyt wiele czasu antenowego, przydała się w wątku głównym i najważniejsze – czego zabrakło w pilotowym odcinku – miała satysfakcjonujący koniec. No url Na razie bolączką BrainDead jest motyw, który miał odróżniać ten serial od innych seriali politycznych – inwazja mrówek. Największym niedociągnięciem w tej kwestii jest sprawa wybuchających głów. Bada ją policja, ale tym powinni się zająć spece od zwalczania epidemii. Przecież w szpitalu podczas badania jednej z ofiar wyszło, że w jej głowie przed wybuchem coś się znajdowało i poruszało. Rozumiem, że obecnie atak terrorystyczny jest bardzo prawdopodobny, ale przecież ataki celują w grupy cywilów, a nie pojedyncze jednostki. Poza tym zainfekowane (choć nie wiem, czy to poprawne określenie) osoby bardzo łatwo rozpoznać (i dziw bierze, iż tylko główna bohaterka dostrzega jakiś problem). Niby wygląda to na zamysł twórców, ale odniosłem wrażenie, że wątek Abby, koleżanki Laurel, miał widzów trzymać w niepewności co do jej przejęcia przez kosmitów (przynajmniej do momentu, w którym to się wyjaśnia). Natomiast Tony Shalhoub robił na mnie większe wrażenie, gdy jego postać była zwykłym człowiekiem. Na razie trudno oceniać BrainDead. Gdy serial skupia się na polityce, ogląda mi się go z wielką przyjemnością, zawodzi natomiast to, co miało być znakiem rozpoznawczym produkcji. Po dwóch odcinkach trudno jeszcze jakieś daleko idące wnioski wysnuć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że poziom z odcinka na odcinek będzie rósł.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj