Początki The Goldbergs nie były obiecujące. Przede wszystkim brakowało humoru i pomysłu na serial, który miałby odwoływać się do czegoś więcej niż tylko nostalgii. Poprzedni odcinek powoli to zmieniał, potrafiąc zapewnić odpowiednią dawkę wrażeń. Czwarty epizod kontynuuje dobrą passę i udowadnia, że produkcja odnajduje swoją tożsamość.
Jednym z ważniejszych wątków jest relacja braci Goldbergów, która opiera się na dokuczaniu młodszemu i bezbronnemu. Serial pokazuje współczesnym widzom, że relacje międzyludzkie dawniej były zupełnie inne. Rodzeństwo miało ze osobą kontakt, spędzało ze sobą czas, co też dzisiaj ulega zmianie z uwagi na specyfikę technologiczną naszych czasów. Adam ogląda z siostrą popularny serial, którego seans można porównać do oglądania "Pogody dla bogaczy" w tym samym okresie w Polsce. Nie może jednak nawiązać żadnej nici porozumienia z bratem, aż odkrywają zakazany kanał z gołymi kobietami. To ich łączy, a nam dostarcza sporo śmiechu i emocji. Ich misja uzyskania pełnego obrazu oraz wspólnie spędzony czas to może oklepany pomysł, ale jego realizacja potrafi zapewnić odpowiednie wrażenia i rozbawić. Świetnie wychodzą twórcom zwyczajne, ludzkie zagrania, opierające się na tęsknocie za czasami dzieciństwa. Widzimy to choćby w scenie, gdy siostra przygląda się braciom wspólnie oglądającym "Alfa".
[video-browser playlist="634374" suggest=""]
Show ponownie kradnie pani Goldberg, która ma wyjątkowy talent do swatania ludzi. Aktorka prezentuje niezłą charyzmę i świetnie sobie radzi z jej wykorzystaniem. Wątek próby znalezienia dziewczyny dla ojca jest również trochę oklepany (podobny widzieliśmy w tym sezonie w Back in the Game), ale działa - bawi, a momentami nawet wzrusza.
The Goldbergs zaczyna z każdym odcinkiem coraz bardziej mnie do siebie przekonywać. Może jednak coś z tego będzie...