Źle się dzieje w "imperium" Walta. Mike wycofał się z interesu, Jesse także nie zamierza dłużej produkować mety, a Todd nie za bardzo nadaje się na wspólnika. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze DEA, które jest coraz bliżej poznania prawdy o Heisenbergu.

[image-browser playlist="599784" suggest=""]
©2012 AMC.

Być może nie każdy się ze mną zgodzi, ale uważam, że siódmy odcinek jest jak dotąd najlepszym z całego piątego sezonu. Napięcie w wielu scenach jest tak silne, że grozi porażeniem, relacje między bohaterami sypią się jak piasek z dziurawego worka, a emocje sięgają zenitu. Już sam początek sprawia, że siedzimy na skraju fotela, nie mając pewności, czy aby za chwilę nie wywiąże się jakaś strzelanina. Samozwańczy król mety jest żądny władzy i szacunku, każdy bandzior powinien znać jego imię, imię, które ma budzić grozę. Można powiedzieć, że jest to ten moment, w którym oficjalnie możemy pożegnać Walta i przywitać Heisenberga. Jeśli do tej pory żywiliśmy jakieś resztki sympatii do White'a, to po tym epizodzie zmienimy zdanie.

Na uwagę zasługują niesamowicie emocjonująca scena rozmowy pomiędzy Waltem a Jessem. Chłopak podjął decyzję o odejściu i nic nie jest w stanie go od tego odwieźć, rezygnuje nawet z 5 milionów, które miał dostać. White jednak nie potrafi przyjąć odmowy - prosi, namawia, a nawet grozi, by został. Jesse jednak ma gdzieś jego gadanie i wychodzi. Twórcy wprowadzili niezły zamęt w relacjach obu mężczyzn i wcale bym się nie zdziwił, gdyby to koniec końców Pinkman zakończył żywot Waltera, kiedy już na jaw wyjdą wszystkie nikczemne czyny, jakich ten się dopuścił, a których lista jeszcze się później wydłużyła...

[image-browser playlist="599785" suggest=""]
©2012 AMC.

Tutaj dochodzimy do sedna odcinka, czyli zakończenia. Zapowiadano, że jeszcze przed przerwą zginie jedna z głównych postaci, ale żywiłem szczerą nadzieję, że to nie będzie akurat ten bohater. White stał się zepsuty do szpiku kości, bo ta śmierć była niepotrzebna, z czego on sam po chwili zdaje sobie sprawę. A przecież wcześniej zapewniał Jessego, że nikt już nie zginie. Końcowe minuty to bez wątpienia jedna z najlepszych scen, jakie mogliśmy oglądać w Breaking Bad w ogóle, zaś ostatnie ujęcie, z upadającym ciałem, to istny majstersztyk reżyserii.

Zresztą pod tym akurat względem serial zawsze trzymał wysoki poziom. Sposób, w jaki prowadzono historię od początku wzbudzał podziw. W "Say My Name" nie brakuje momentów, które to potwierdzają. Wystarczy tylko wspomnieć genialne przejście od sceny kolacji do płaczącego i żalącego się Hankowi Walta. Świetne zagranie, pokazujące, jak odmienne, kontrastujące ze sobą oblicza potrafi przybrać White.

[image-browser playlist="599786" suggest=""]
©2012 AMC.

Podsumowując, odcinek dostarczył mi niezapomnianych wrażeń, każdą minutę chłonąłem z niesamowitym zainteresowaniem. Tym razem nie było miejsca na żarty, lekka atmosfera gdzieś uleciała, serial znów nabrał poważnego wyrazu i, prawdę powiedziawszy, kompletnie nie wiadomo, czego się spodziewać po kolejnych epizodach. Długo można by się rozpisywać o recenzowanym odcinku, ale wtedy ciężko byłoby raczej uniknąć poważniejszych spoilerów. Dlatego w tym miejscu zakończę, wystawiając jednocześnie maksymalną ocenę, choć mam pewne obawy, że w dalszej części sezonu może mi już zabraknąć skali.

Ocena: 10/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj