Romanse historyczne są trochę jak pewien popularny gatunek muzyczny – nikt nie czyta, nikt nie słucha, ale wszyscy wiedzą, o co chodzi. Być może jednak szykuje się wielka zmiana w postrzeganiu romansów. I to za sprawą Mojego księcia Julii Quinn oraz Netfliksa, który postanowił wyprodukować serial na podstawie książki.
Przyznaję się bez bicia – od czasu do czasu sięgam po romans historyczny. Taka książka, mimo pozorów, ma swoje zalety. To jest idealny przerywnik od ambitnych lektur: lekka, łatwa i przyjemna pozycja od razu poprawia nastrój i pozwala na oderwanie się od szarej rzeczywistości. A historia miłosna z daną epoką w tle (średniowiecze, regencja) z obowiązkowym happy endem pobudza emocje oraz przypomina czasy, kiedy czytaliśmy baśnie o królewnie i jej wymarzonym księciu. A propos księcia – czy Simon Basset, tytułowy bohater Mojego księcia, pierwszego tomu serii o rodzinie Bridgertonów Julii Quinn, zasługuje na uwagę czytelniczek? O tym za chwilę.
Mamy rok 1813, Londyn. Daphne Bridgerton, główna bohaterka książki, to najstarsza córka lady Violetty. Dziewczyna skończyła dwadzieścia jeden lat i od kilku sezonów pojawia się w londyńskim towarzystwie, aby znaleźć idealnego kandydata na męża. Jednak Daphne nie wzbudza cieplejszych uczuć w męskim gronie – mimo że jest inteligentna i urocza, nie ma adoratorów. Martwi ją to, ponieważ skrycie marzy o założeniu rodziny. Książę Hastings, Simon Basset, nie może odpędzić się od panien na wydaniu – w londyńskim towarzystwie jest postrzegany jako idealna partia, jednak mężczyzna nie zamierza się nigdy żenić. Wraz z Daphne zawiera porozumienie – będą udawać zakochaną parę, dzięki czemu dziewczyna zyska w oczach zalotników, a Simona przestaną nachodzić ambitne matki, które pragną, aby ich córki zostały księżnymi. Wszystko układa się dobrze, dopóki do głosu nie dojdą uczucia…
Będę szczera – nie spodziewałam się jakichś zaskoczeń fabularnych w Moim księciu. Książka Julii Quinn idealnie wpisuje się w znany schemat romansów historycznych – mamy parę głównych bohaterów, którzy od samego początku się sobie podobają, ale żadne z nich nie chce się do tego przyznać. Wraz z rozwojem akcji ich uczucia się pogłębiają, ale na drodze ich szczęścia stoi albo tajemnica, jaką skrywa jedna strona, albo trudna przeszłość bohatera/bohaterki. Jak to bywa w takiej powieści, wszystko kończy się dobrze, a wspomniana przeszkoda zostaje pokonana. Moja ciekawość polegała na tym, co będzie tą przeszkodą dla Daphne i Simona. Muszę przyznać, jestem usatysfakcjonowana. Autorka za łatwo pozbyła się tego problemu, ale tak to bywa w romansach historycznych. Dla mnie w takich książkach ważniejsi są główni bohaterowie.
Daphne Bridgerton to dziewczyna, którą od razu można polubić. Jest bystra, ma swoje własne zdanie, lubi działać, a nie się przyglądać, potrafi też się kłócić i stawiać na swoim (dorastając z siódemką rodzeństwa, w tym dwójką starszych braci, musiała się tego nauczyć), co bardzo odróżnia ją od innych panien na wydaniu. Można powiedzieć, że nie nadaje się na uległą żonę, jaką pragnie większość brytyjskich arystokratów. Daphne chce kochać i być kochaną, a jak się zakocha, to raz na zawsze. Bardzo podobały mi się sceny, w których dziewczyna zastanawia się nad małżeńskim obowiązkiem – Julia Quinn bardzo dobrze pokazała, jak wówczas wychowywano dobrze urodzone panny i jaką miały wiedzę o seksie. W dzisiejszych czasach może to się wydawać śmieszne, ale tak to kiedyś wyglądało.
Za to w Simonie niektóre czytelniczki mogą się zakochać. W Moim księciu jest chodzącym ideałem: bogaty, przystojny, szarmancki, inteligentny, dowcipny, tajemniczy i pociągający. Od razu dowiadujemy się o trudnej przeszłości mężczyzny i relacji z ojcem, która nie należała do udanych, dzięki czemu jesteśmy w stanie zrozumieć postępowanie oraz podjęte decyzje księcia Hastingsa. Jednak po jakimś czasie zachowanie Simona po prostu zaczyna irytować. Gdyby nie Daphne i jej pomysły na to, aby pomóc ukochanemu uporać się z traumą, nie wiem, co by się z nim działo dalej…
Tak naprawdę Mój książę Julii Quinn to baśń dla dorosłych czytelniczek o pięknej dziewczynie i przystojnym księciu, którzy zakochują się w sobie, a ich miłość zwycięża wszystkie trudności. Może brzmi trochę kiczowato, ale, jak pisałam na początku recenzji, ten romans historyczny jest bardzo dobrą książką do zrelaksowania się. Co prawda czytałam lepsze historie miłosne z regencją w tle, ale nie dziwię się, że Netflix postawił na losy Daphne i Simona. Rodzina Bridgertonów ma swój urok, to prawdziwi indywidualiści, ale wszyscy chcą zakochać się z wzajemnością, nawet jest mówią inaczej. A to wszystko daje czytelniczkom oraz widzkom dużo rozrywki i baśniowego klimatu. Tak więc czekamy na dalsze sezony Bridgertonów.