Kolejna historia i świeży wątek miłosny oparty na powieści pod tytułem "Ktoś mnie pokochał" autorstwa Julii Quinn. Twórcy powracają z kontynuacją. Czy 2. sezon spełni oczekiwania widzów? Czy bohaterowie i ich gra aktorska zatrzyma wzrok na ekranie przez całe osiem odcinków?
Drugi sezon Bridgertonów rozpoczyna się przyjazdem sióstr Sharma, Kate (Simone Ashley) i Edwiny (Charithra Chandran). Kobiety przybywają do Mayfair w poszukiwaniu męża dla jednej z nich. Serial Chrisa Van Dusena z epoki regencji, oparty na powieściach Julii Quinn, powrócił na platformę Netflix 25 marca z zupełnie nowymi bohaterami i historią, która wypiera z pamięci tę z pierwszego sezonu.
Powrót okazał się jeszcze przyjemniejszy, niż można się było tego spodziewać. Angielska śmietanka towarzyska rozpoczęła podboje na przyjęciach i wyścig o miano "najpiękniejszego diamentu" wśród kobiecej części potężnej socjety. Przypomnę, że panna musi spełniać kilka wymagań. Kandydatka jest zobowiązana wyróżniać się: nienaganną aparycją, inteligencją, pasją, pochodzeniem, manierami, bogactwem, szacunkiem i matczynym zapałem. W zasadzie już od pierwszych ujęć drugiego sezonu da się odczuć znany nam klimat i jednocześnie zapowiedź zmian. Jest to bardzo dobre rozpoczęcie sezonu. Przyczyniają się do tego elementy mowy niewerbalnej, czyli wymiany spojrzeń między bohaterami, mimika, tajemnica, postawa ciała, magnetyczne pożądanie i chemia. Pierwsza scena to przedsmak miłosnych potyczek, a aktorzy rozwiewają wszystkie dotychczasowe obawy - dają do zrozumienia, że 2. sezon nie będzie nudny.
Anthony i Kate (główna para) różnią się od poprzedników. W najlepszym znaczeniu tego słowa. Kate jest temperamentna, pewna siebie, uparta i zadziorna. Los tak chciał, że trafiła na honorowego dżentelmena, który nie może oderwać od niej wzroku (wcale się nie dziwię). Jednak droga do romansu jest długa, bo na horyzoncie mamy również młodszą siostrę bohaterki, Edwinę Sharmę. Ten trójkąt miłosny oglądało się przyjemnie. Jonathan Bailey i Simone Ashley, którą możecie kojarzyć między innymi z Sex Education, wykonują świetną robotę. Czuć między nimi napięcie. Ogromnie cieszy fakt, że dotyk i zbliżenia grają drugie skrzypce, są odwlekane aż do ostatnich odcinków. "Zakazany owoc smakuje najlepiej" - mówią, a czekanie popłaca. Oboje grają fenomenalnie i przekonująco. Wszystkie wzdrygnięcia, westchnięcia czy nietaktowne, sarkastyczne żarciki są naturalne. Można poczuć się tak, jakbyśmy stali tuż obok i oglądali dwójkę swoich znajomych, którzy mają się ku sobie, ale nigdy tego nie powiedzą.
Produkcja krąży wokół intrygi, która objawia się w zachowaniu kilku mocnych charakterów. Mamy słynną i nieposkromioną Lady Whistledown, która nigdy nie marnuje czasu. Jest też Eloise, której wątek - moim skromnym zdaniem - jest bardzo ciekawy. Dziewczyna rozkwita, poszukuje swojego prawdziwego "ja" i staje się symbolem feminizmu. W zasadzie świetnie odwzorowuje to także Kate, która jest zdecydowana i pewna swoich decyzji; twardo stąpa po ziemi. W XIX wieku kobiety z wyższej klasy musiały sprostać oczekiwaniom innych, mowa tu m.in. o zamążpójściu. Obie bohaterki - zarówno młoda Bridgertonówna, jak i okrzyknięta mianem wiecznej singielki Kate Sharma - nie dbają o utarte schematy. Nie interesują ich gorsety, suknie czy "kobiece" pasje. Na pierwszy plan wysuwa się także Portia Featherington (Polly Walker) i jej próby szukania mężów dla córek. Tak, nadal trwają! Ta postać nie poddaje się i znajdzie rozwiązanie na wszystko. W obliczu katastrofy to dobro rodziny okazuje się fundamentem jej poczynań i egzystencji, a nie pieniądze. Można śmiało stwierdzić, że większość bohaterów kieruje się w serialu rozsądkiem oraz troską o swoje dobre imię i bezpieczną przyszłość. To są pobudki na miarę czasów brytyjskiej regencji. Gdyby przyjrzeć się z bliska, to tak naprawdę każdy ma coś za uszami, m.in. Colin Bridgerton (Luke Newton). Choć nie da się ukryć, że jego charakter po prostu irytuje.
To prawda, że produkcja jest "unowocześniona", przez co bezapelacyjnie trafi do młodszych odbiorców. Entuzjastów Jane Austen także da się zadowolić. Pozycja zainteresuje ich, ale przy racjonalnym podejściu, że Bridgertonowie to nie Duma i uprzedzenie. Należy pochwalić instrumentalne brzmienia. Covery hitowych piosenek wykonywane przez kwartet smyczkowy są wisienką na torcie. Usłyszycie Stay Away Nirvany, Material Girl Madonny, Diamonds Rihanny, Sign of the Times Harry'ego Stylesa, Wrecking Ball Miley Cyrus, Dancing on my own Robyn, What about Us Pink, How Deep is Your Love Calvina Harrisa & Disciples, a nawet nutę prosto z indyjskiej produkcji Czasem słońce, czasem deszcz.
Wytworne stroje, popowe covery kwartetu smyczkowego, pejzaż, ciepłe i żywe kolory, błyszczące flary obiektywu, które odzwierciedlają się w naturalnych, prostych kadrach, bardzo dobra gra aktorska, chemia, humor, emocje, pożądanie na odległość, klasa. To zaledwie kilka aspektów, które sprawiają, że 2. sezon przebojowego hitu Netflixa jest zdecydowanie lepszy od poprzedniego. Reżyser postarał się, jeśli chodzi o budowanie napięcia i rozwój akcji w odpowiednich momentach. Jedni powiedzą, że to błahostki. Owszem, ale diabeł tkwi w szczegółach. Podobało mi się to, że każdy bohater musiał zasłużyć sobie na szacunek, zawalczyć o swoje dobre imię i pokazać, że nie wszystko, co podawane jest na tacy, warto przyjmować. Twórcom i aktorom udało się odwzorować cienką granicę pomiędzy pożądaniem a miłością, ciężarem poddania się pokusom a zachowaniem honoru. Widać i słychać tu efekty pochopnego działania i cięte riposty, które są idealnym dopełnieniem scenariusza. Tytuł spełni oczekiwania widzów, przynajmniej znacznej części. Sceptykom polecam sięgnąć po tę pozycję.