Jedyne, czego można było się spodziewać, to zdumiewającego finału. Chris Chibnall nigdy nie dostarczał widzom prostych odpowiedzi. Pierwszy sezon Broadchurch udowodnił tę tezę w pełnej krasie. Widz wie, że tak czy siak najpewniej minie się z prawdą, ale wciąż próbuje potraktować ten serial jako rozrywkę, grę w zagadki – jakkolwiek brutalnie i niestosowne wydaje się odgadywanie, kto jest seryjnym gwałcicielem w pewnym małym, nadmorskim miasteczku. Któryś z dotąd najbardziej podejrzanych mężczyzn wydawał się najbardziej prawdopodobnym sprawcą, choć przeczucie mówiło, że nic z tego. Nie da się zrozumieć faktów bez odkrycia kolejnych kart. Teraz, kiedy znamy już całą historię trzeba stwierdzić, że ten sezon opowiadał o kobiecie, która znalazła się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, napastnik (choć nie jedyny) z kolei okazał się postacią absolutnie amoralną i wypraną z wszelkiego poczucia winy. Pomysł, że więcej niż jedna osoba miała związek z atakami na kobiety, pewnie przemknął niejednemu miłośnikowi kryminałów przez głowę, ale fakt, że osobą, która zgwałciła Trish jest bardzo młody, zaledwie 16-letni Michael Lucas, mrozi krew w żyłach. Wprowadzenie tej postaci do serialu miało o tyle sensu, że to syn jednego z głównych podejrzanych, pojawiający się od czasu do czasu mimochodem, lecz prawda rzeczywiście poraża. Po raz kolejny Chrisowi Chibnallowi udało się stworzyć misterną siatkę powiązań pomiędzy bohaterami, która utrudniała śledztwo przede wszystkim policji, głównej parze detektywów, czyli Alecowi Hardy’emu oraz Ellie Miller. Finał nie jest tak naładowany emocjami jak ostatnie odcinki poprzednich sezonów – a już zwłaszcza pierwszego. Przyczynił się do tego sam prowodyr gwałtu, a także napastnik z przeszłości, Leo Humphries, osoba tak odstręczająca, że nie warto poświęcać jej zbyt wiele czasu. Trzeba za to żałować Michaela Lucasa, słabego psychicznie nastolatka, który dał się omamić starszemu koledze. Swoją drogą, "pożyczenie" przez Leo swojej dziewczyny Michaelowi w celu jej… użycia, powoduje tylko i wyłącznie bezbrzeżne zdumienie i odrazę. Joe Miller wywoływał u widza przynajmniej ambiwalentne odczucia, z kolei w przypadku Leo, Chris Chibnall poszedł na całość, kończąc cały serial ujęciem człowieka bezgranicznie złego – tak po prostu. Trish Winterman przyjmuje wiadomość o odkryciu tożsamości jej gwałciciela w miarę spokojnie, spokojnie kończy się także sam serial. Mark i Beth Latimerowie tak czy siak się rozstają, dziennikarka Maggie zakłada vloga, duchowny Paul Coates udaje się w swoją stronę, w miasteczku zostaje za to Alec Hardy z córką. Jego relacja z Ellie Miller to ozdoba nie tylko tego sezonu, ale i całego serialu. Lwia w tym zasługa samych aktorów – David Tennant i Olivia Colman są jedyni w  swoim rodzaju, a Broadchurch bez nich byłoby zupełnie inną produkcją. Ostatni odcinek kończy się ich krótką pogawędką na znanej widzom od dawna ławce, z klifem w tle. Rozmowa jest odrobinę żartobliwa, jak zawsze lekko złośliwa, bohaterowie rozchodzą się, ale i tak ma się tę świadomość, że przed nimi na pewno dużo następnych spraw do rozwiązania oraz sporo zgryźliwych uwag, za które tak się ich uwielbia. Ostatnie ujęcie, kręcone najpewniej z drona, ukazuje przepiękny ocean, a w tle znów śpiewa Arnór Dan. Oj, będzie brakowało przepięknej muzyki Ólafura Arnaldsa… Paradoksalnie, sprawca gwałtu na Trish, którego tak bardzo poszukiwała policja, Michael, sam okazał się ofiarą, a równie smutny jest fakt, że do wszystkiego przyczyniła się samotność i brak wsparcia rodziny, kiedy ten nastolatek tak bardzo jej potrzebował. Broadchurch zakończyło się więc tak, jak tego oczekiwaliśmy – niebanalnie, ponownie pokazując, jak prawda może być złożona, niemożliwa wręcz do zrozumienia, tak jak niemożliwe do pojęcia są motywacje, kierujące Leo Humphriesem. Jedno trzeba jednak przyznać – zakończył się świetny serial.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj