Im bliżej jesteś Boga, tym mniej cię widać. Ale czy w noszeniu hidżabu, nikabu czy burki chodzi tylko o wiarę? Mona Eltahawy, egipska dziennikarka zaangażowana w działania na rzecz emancypacji kobiet na Bliskim Wschodzie, w swojej książce rozprawia się z przekonaniem o ścisłym związku pozycji kobiet we współczesnych krajach islamskich z dyktatem Koranu. I jest to lektura tyleż wciągająca, co chwilami wymagająca cierpliwości.
Punktem wyjścia dla książki Headscarves and Hymens: Why the Middle East Needs a Sexual Revolution jest artykuł dziennikarki opublikowany w opiniotwórczym magazynie Foreign Policy pod wymownym tytułem Why do they hate us (Dlaczego nas nienawidzą). Tekst ukazał się w momencie, gdy przez Bliski Wschód przetaczała się Arabska Wiosna, fala protestów społecznych przeradzających się niekiedy w konflikty zbrojne. O przemianach, które potem nastąpiły, a raczej o ich braku, Eltahawy wypowiada się bardzo krytycznie.
Ma ku temu powody. Jako reporterka była obecna podczas protestów na kairskim Placu Wyzwolenia w 2011 roku. Została zatrzymana, dotkliwie pobita i napastowana seksualnie przez policjantów. Podobnie jak wiele innych kobiet udzielających się w ulicznych protestach Arabskiej Wiosny. Zryw wolnościowy zaktywizował wszystkich, niezależnie od płci, ale jako kobieta Eltahawy czuje się oszukana i zachęca do prawdziwej rewolucji – buntu wobec mizoginii.
Feminizm Mony Eltahawy dojrzewał przez wiele lat. Mieszkając w Wielkiej Brytanii, a później w Arabii Saudyjskiej oraz rodzinnym Egipcie, poszukiwała swojej tożsamości – muzułmanki i kobiety wolnej. Nie była to droga łatwa, o czym opowiada na kartach swojej książki. Trzeba przyznać, że robi to bardzo odważnie: nie unika trudnych tematów i łamie niejedno tabu. Wychodzi bowiem z założenia, że opowiadanie o swoim życiu to "najbardziej wywrotowa broń dostępna kobiecie". Jednocześnie powołuje się na wyniki badań i raportów międzynarodowych organizacji, teksty zaangażowanych społecznie pisarek. Doskonale orientuje się w bliskowschodniej polityce oraz realiach krajów arabskich i Zachodu, wyciąga daleko idące wnioski i zdejmuje, nomen omen, zasłonę hipokryzji męskiego świata na Bliskim Wschodzie.
Źródło: Prószyński i S-ka
Pomimo trudnego tematu, książka napisana jest językiem wakacyjnej lektury. Wcale jej to nie umniejsza, wręcz przeciwnie, dzięki temu ma szansę trafić do zwykłego czytelnika i czytelniczki. Pewną słabość jednak ma - jest przepełniona gniewem. Zdecydowanie słusznym, ale czytanie o mężczyznach nienawidzących kobiet wymaga cierpliwości. Lata wojującego feminizmu mamy za sobą i nawet jeżeli rzeczona nienawiść jest tylko figurą retoryczną, może zniechęcać już na wstępie. Miliony kobiet w najróżniejszym wieku są zamykane w domach, pozbawiane prawa do edukacji czy decydowania o swoim życiu, a także rytualne kaleczone i gwałcone. Sprowadzenie tego do wojny płci jest zbyt wielkim uproszczeniem.
Interesujące, że tytuł książki w oryginale brzmi Headscarves and Hymens. Czyżby wydał się polskim wydawcom zbyt kontrowersyjny? Szkoda, bo decyzję o złagodzeniu tytułu można postrzegać również jako swoisty przejaw patriarchatu. Czyli systemu, z którym autorka zaciekle walczy.