Damian Dibben to brytyjski scenarzysta, pisarz, autor powieści dla młodzieży. Na swoim koncie pisarskim ma powieści, takie jak Mam na imię jutro oraz cykl Strażnicy historii, w którym dał wyraz swojej fascynacji historią starożytną, archeologią i kosmosem. Jako scenarzysta był współtwórcą m.in. Upiora w operze i Kota w butach. W jego najnowszej powieści – Burza kolorów – czytelnicy przenoszą się do piętnastowiecznej Wenecji – do złotych czasów renesansu. Zorzo del Castelfranco (czyli Giorgione, jak zapamiętała go historia) jest wschodzącą gwiazdą malarstwa, ale jego kariera właśnie zawisła na włosku. Konkurencja nie zna litości, a piętrzące się długi bezlitośnie ciągną go na dno. Ostatnio usłyszał jednak plotkę o tajemniczym nowym pigmencie, przywiezionym do Wenecji przez najbogatszego człowieka w Europie. Książę Orientu ma być barwą o odcieniu tak uwodzicielskim jak sama noc. Gdyby tylko Zorzo ją zdobył i oficjalnie nadał jej nazwę, zdołałby na wieki zapisać się w historii, ale czy jest w stanie to zrobić? Na przeszkodzie stoją mu liczni konkurenci, a sytuacja w mieście zaczyna robić się niebezpieczna. Poziom wody w weneckich kanałach się podnosi, do miasta zbliża się zaraza, a coraz bardziej zdesperowany Zorzo nie wie już, komu może zaufać. Początek powieści jest intrygujący, okraszony nutką tajemniczości. Czytelnik po takim wstępie może wiele sobie obiecywać. Niestety im dalej, tym gorzej. Historii Zorza brakuje przede wszystkim emocji. Pościg za tajemniczym kolorem pojawia się tylko na początku, bo później bohaterowi umysł przyćmiewa gonienie za romansem z bogatą arystokratką. Tak samo jest w przypadku rywalizacji o zdobycie pigmentu – cały ten wątek znajduje się na bardzo dalekim planie, a szkoda, bo mogła być to najmocniejsza strona powieści. Szczególnie że w fabule pojawia się kilka znanych nazwisk, tj. Leonardo da Vinci czy Michał Anioł. I akurat trzeba przyznać, że na wykreowanie tych postaci autor miał naprawdę dobry pomysł.
Źródło: Albatros
Całość poznajemy z perspektywy jednego bohatera – Zorzo. Protagonista niestety jest dość mdłą postacią. Ani się mu nie kibicuje, ani nie życzy źle. Zorzo po prostu istnieje, żeby pchać tę historię do przodu. Ciekawsi wydają się jego pomocnicy, ale niestety pojawiają się zaledwie kilkukrotnie i to ledwie na chwilę. Jednak to właśnie dzięki całej tej ferajnie czytelnik ma okazję zanurzyć się w świat sztuki. I jest to najlepszy punkt powieści. Z jej kart wprost wylewają się kolory. Pełno tutaj obrazów, opisów przygotowywania poszczególnych pigmentów. Burza kolorów to powieść idealna dla kogoś, kto chce podejrzeć renesansowego malarza przy pracy. Autor pokazał też, jak wiele zależało od pomocników artystów. Gdyby nie oni, malarze niejednokrotnie nie mieliby szans na ukończenie dzieła na czas. W Burzy kolorów akcja niby jest płynna, ale niestety bez fajerwerków. Wszystkie wydarzenia zdają się rozgrywać monotonnie. Brakuje tej historii zaskoczeń, jakiegoś zwrotu akcji, który wyrwałby czytelnika z zastoju.
Rozczarowuje również wątek zarazy. Pojawia się praktycznie dopiero na koniec, wcześniej problemy z chorobą są zaledwie wspomnieniem. Wydaje się, że autor wprowadził go tylko po to, aby móc jakoś zakończyć książkę. Część wydarzeń domkniętych jest bardzo skrótowo, przez co powieść pozostawia czytelnika z niedosytem, a nawet lekkim rozczarowaniem. Burza kolorów to dobrze napisana powieść, z którą można przyjemnie spędzić kilka wieczorów, ale na pewno nie zapamięta się jej na dłużej. Niemniej dzięki bardzo obrazowym opisom miasta nabiera się ochoty na podróżowanie. Jeśli nigdy nie byliście w Wenecji, to po tej książce na pewno zapragniecie wycieczki do Włoch.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj