Ladivigne w swojej opowieści użył charakterystycznej formy zaprezentowania swojej historii. Chodzi tutaj o obraz utrzymany stylistyce z czasów kaset VHS w latach 90., gdy każdy posiadający kamerę kręcił rodzinne spotkania i inne okazje. W taki sposób reżyser przedstawia historię Julie, dziewczyny, która straciła rodziców w wypadku samochodowym. Bohaterka przeprowadza się do babci, w pogodzeniu się z przykrym losem pomagają jej również ciotki. Dziewczyna stara sobie poradzić z traumą na swój sposób. Sama forma, w której Ladivigne wprowadza nas w świat swojej produkcji, jest dosyć ciekawa. Taki zabieg miał według mnie zamiast nadać ducha lat 90. całej historii raczej stworzyć pewien domowy, bliski sercu odbiorcy klimat. Reżyser postarał się, aby trauma, którą przeżywa bohaterka, została opleciona w pewną rodzinną aurę pomocy i to mu się w pełni udało. Nie wszystkim ten sposób kręcenia przypadnie do gustu, to wiem na pewno. Dzieje się z tak z tego względu, że w pewnym momencie ma się dziwne wyobrażenie wszechobecnego operatora, mimo domowej jakości wideo. To stwarza lekki dyskomfort, aczkolwiek nie przeszkadza w odbiorze filmu. Taka forma pewnego rodzaju pseudodokumentu działa całkiem sprawnie i za oryginalność należą się twórcy słowa uznania. Pozostaje samemu sobie ocenić jak ta forma pasuje do danego odbiorcy. Mnie ona odpowiada, mimo pewnych błędów w prowadzeniu narracji.  Mam za to pewien problem z główną bohaterką, ponieważ trauma nie jest w pewnych momentach wiarygodna. Z jednej strony mamy ten sposób, w którym Ladivigne wprowadza swoją postać w bardzo radosny świat i za pomocą pozytywnych emocji walczy, aby zapomnieć o złu, jakie ją spotkało. To jest bardzo dobry sposób na wątek Julie. Jednak gdy twórca wchodzi ze swoją bohaterką w rejony bardzo smutne, wręcz pompatyczne, wówczas nie do końca wszystko działa jak powinno. Nie jest to problem w sferze aktorskiej, raczej scenariusz czasem zbyt mocno popycha główną bohaterkę w negatywne objęcia traumy i nie ma tego emocjonalnego balansu u Julie. Trochę dostajemy tutaj za bardzo popadanie ze skrajności w skrajność. Jednak reżyser ratuje to w odpowiednim momencie, przechodząc na pozytywne tony w mentalnej terapii swojej bohaterki. Ladivigne stworzył ciekawy, dobry w swojej prostocie film, bez brawurowego aktorstwa, jednak przy tym przekazujący wszystko w punkt. To bardzo przyjemna produkcja, która mimo traumatycznego wydźwięku daje wiele pozytywnych emocji i sprawia, że być może będziemy mogli bardziej optymistycznie podejść do pewnych rzeczy. Ladivigne bardzo dobrze pokazuje w swojej produkcji, aby cieszyć się małymi rzeczami, niuansami, które daje nam życie na co dzień. I tego Wam życzę, a film polecam. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj