To zdecydowanie wyróżnia Castle na tle innych seriali - fakt, że przynajmniej raz w roku mogą liczyć na odcinki, które trzymają naprawdę wysoki poziom, niezależnie od tego, jak prezentuje się cały sezon. Odcinki "Target" i "Hunt" to dwa najlepsze w obecnej odsłonie, zaraz po epizodzie z "3XK" oraz premierze. Sprawiły, że widz przez całe 1,5 godziny siedział rozemocjonowany przed ekranem, kibicując bohaterom w kolejnej szalonej przygodzie, mimo że dobrze wiedział, jak to się musi skończyć.
Zostało to osiągnięte poprzez skupieniu fabuły na wątkach osobistych. Na przysłowiowe "dzień dobry" otrzymujemy porwanie Alexis i z miejsca wiemy, że to nie będzie kolejny, zwykły odcinek. Z nieskrywaną przyjemnością śledzi się poczynania Castle’a i Beckett, które mają na celu uwolnienie porwanej. Dodając do tego dosyć niezwykłe zachowanie Gates, która daje dwójce bohaterów praktycznie wolną rękę, możemy być pewni, że tym razem nudno nie będzie. I tak rzeczywiście się dzieje! Fabuła obfituje w wiele zwrotów akcji, niekonwencjonalnych rozwiązań oraz parę jakże miłych niespodzianek. Nieważne w tym wszystkim jest, że wiemy, iż Alexis finalnie zostanie uratowana. Ważne, że po drodze świetnie się bawimy, nieraz czując ciarki na plecach czy łzy zbierające się w oczach. Dokładnie, łzy, bowiem aż tak dramatyczne i wzruszające wydarzenia możemy obserwować na ekranie.
[image-browser playlist="593881" suggest=""]
©2013 ABC Studios
Oprócz fabuły, siłą napędową tych dwóch odcinków był jeszcze świeży związek zwany przez fanów "Cascett". Nathan Fillion, wcielający się w Richarda Castle’a, przeszedł tym razem samego siebie. Nieraz nas bawił, wprawiał w zażenowanie czy też wzbudzał po prostu sympatię. Jednak to dopiero rola zatroskanego ojca porwanej córki pozwoliła mu pokazać pokłady jego umiejętności aktorskich. Mimika twarzy, postawa, sposób poruszania - sprawiły, że w pewnych momentach widz mógł się po prostu bać naszego bohatera, który pokazał, że jest zdolny do wszystkiego - a w innych, kiedy na jego twarzy wypisana była bezradność i łzy – po prostu mu współczuć. To właśnie gra Filliona sprawiła, że te dwa odcinki oglądało się tak dobrze i nawet przez minutę nie puszczało się mocno zaciśniętych kciuków. Tuż za nim była jednak Beckett, która również świetnie się spisała jako jego partnerka - tak w pracy, jak i poza nią. Z jednej strony wspierała go, ale z drugiej fenomenalnie trzymała się roli praworządnej policjantki, co na tle ich związku i fabuły zrobiło niesamowite wrażenie - wyznaczenie granic, które jedno z nich potrafi przekroczyć, a drugie nie. Jednak, bez wątpienia, pierwszy wspólny kryzys, "Cascett" zdał egzamin z wyróżnieniem.
Oceniając te dwa wyjątkowe odcinki nie można pominąć największej niespodzianki, czyli pojawienia się ojca Castle’a - nieoczekiwane, ale jakże miłe, zaskoczenie i jeszcze ta masa nawiązań oraz smaczków, jakie twórcy przemycili dla wiernych fanów. Ale po kolei. Niespodziewane spotkanie ojca z synem wypadło naprawdę dobrze, może pomijając miejsce spotkania, które obaj zapewne by zamienili na inne, jednak jak to się mówi - gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Scenę rozmowy dwóch panów należy zaliczyć do jednej z najlepiej napisanych w serialu - świetnie napisany dialog, który został okraszony krótkimi, trafnymi wymianami zdań. Wymowne spojrzenia, podnoszące napięcia poprzez momenty ciszy, milczenia i krótki czas trwania tego spotkania po latach - wszystko to sprawiło, że był to jeden z kulminacyjnych punktów opisywanych dwóch odcinków i całego serialu. Już nie wspomnę o fenomenalnej brawurowej akcji ojca z synem, ale to musicie obejrzeć sami. Tym samym twórcy wypełnili kolejną olbrzymią wyrwę fabularną w Castle, otwierając sobie nowe wątki, co jest pozytywne, przy nieco już wyeksploatowanej historii matki Beckett, którą śledzimy od pierwszego sezonu.
[image-browser playlist="593882" suggest=""]
©2013 ABC Studios
Jak wspomniałem, zaserwowano nam masę smaczków i nawiązań. Nie moja rola, by wymienić tu wszystkie, ale przywołam chociaż te najważniejsze. Sama fabuła odcinków, która jawnie się odnosiła do dwuczęściowego epizodu z zeszłego roku, była niewątpliwie miłym ukłonem w stronę fanów, którzy już od tamtego momentu spekulowali, czy i kiedy pojawi się ojciec Castle’a. Swoją drogą ciekawe, czy powie o tym nietypowym spotkaniu Kate, bo - jak sugeruje końcówka odcinka - matkę już czeka trudna rozmowa. Innym wartym zauważenia faktem była książka "Casino Royal", która ponownie trafiła do Richarda. Jak to powiedział jego ojciec: "oficjalnie się nie dowiesz, czy przeżyłem", a scenarzyści po raz kolejny puszczają do nas oczko. Ostatnim, a zarazem najważniejszym, smaczkiem, był właśnie ojciec Castle’a mówiący do niego: "Always". Zrobiło to niesamowite wrażenie, a biorąc pod uwagę, ile razy i z kogo ust padało to słowo, stanowiło jakby kwintesencję serialu i wzbudziło we mnie kolejny podziw dla twórców.
Nie ukrywam, że również miło było obejrzeć jakieś inne miasto niż Nowy Jork. Mowa tu oczywiście o Paryżu. Tylko dlaczego ten green screen musiał razić po oczach i odebrać autentyczność tak pięknemu miastu, jakim jest stolica zakochanych? Ja rozumiem, że budżet serialu jest ograniczony, ale naprawdę - magicy komputera mogli się postarać trochę bardziej i uwiarygodnić wyprawę naszych bohaterów na inny kontynent.
[image-browser playlist="593883" suggest=""]
©2013 ABC Studios
Kolejny dwuczęściowy odcinek Castle wgniótł w fotel i do granic możliwości rozemocjonował fanów tego serialu, w tym mnie. Świetna fabuła, masa nawiązań i smaczków, genialne kreacje postaci oraz pojawienie się ojca Castle’a jako największa niespodzianka, sprawdziły się bardzo dobrze. Poza tym twórcy otworzyli sobie nowy wątek i uzupełnili sporą lukę fabularną. Naprawdę trudno mi powiedzieć, czego świadkami będziemy za rok i czy są w stanie wymyślić coś lepszego.
Ocena: 8/10