Na pewno pozytywną wiadomością jest to, że Meredith Grey nie bawi się w romanse – bo może z jednej strony byłaby to ciekawa dynamika tej postaci, jednak ile można przeżywać dramaty doktor Grey, która i tak już wynalazła nowy „problem”. Szczerze mówiąc, czasem zastanawiam się, czy scenarzyści po prostu nie robią jej „problemów” tylko po to, by przypomnieć widzom, że jest to główna bohaterka – ponieważ powód pt. „Boję się, że mój mąż się nie ucieszy na mój widok” jest po prostu głupi. Po tych wszystkich obietnicach, które sobie składali, a także patrząc na to, jak Derek wydzwaniał do Pearce, skąd Meredith wyciągnęła takie wnioski? Bohaterka przez to przypomina bardziej rozwydrzoną nastolatkę niż żonę z dwójką dzieci. Jednak reszta odcinka działała dobrze. W końcu więcej dowiedzieliśmy się o Benie, choć szkoda, że pominięto całą dramę z jego umierającym ojcem – scenarzyści mogliby dzięki temu obnażyć więcej na temat relacji Bena i Mirandy, a także pokazać zupełnie inne strony tych postaci, ale cóż, za późno. Podoba mi się jednak cały wątek z transseksualnością brata Bena, zwłaszcza że skupiono się na dramacie rodziny osoby transseksualnej, a co więcej, nie pokazano jej w złym świetle. Bałam się z początku, że mąż Mirandy zostanie pokazany jako ten „nietolerancyjny kretyn”, więc dobrze, że się tak nie stało. Ból Bena, okłamywanego przez tyle lat życia, jest zrozumiały i został fajnie ukazany. Oby ten wątek nie zniknął teraz z serialu, bo byłaby to wielka szkoda. [video-browser playlist="667158" suggest=""] Urocza była również cała relacja między Owenem, Callie, Amelią, Arizoną i dr Herman. Cieszę się, że w końcu serial pokazuje przyjaźń między mężczyzną a kobietą, która (miejmy nadzieję) nie skończy się na seksie. Krótkie pogawędki między Owenem i Callie są sympatyczne i wywołują uśmiech na twarzy. Miło jest również oglądać rodzącą się przyjaźń między Arizoną i dr Herman - zwłaszcza że została pokazana zupełnie inna strona tej lekarki, z czego chyba najbardziej cieszy się Geena Davis, ponieważ czuć było w jej postaci zupełnie nową energię. Co więcej, dr Herman trochę nabałaganiła, dzięki czemu widzowie uczestniczyli w bardzo uroczej scenie między Owenem a Amelią. Ciekawie było oglądać ludzi, którzy po latach związku muszą odnaleźć się w nowych sytuacjach (i zauroczeniach). Choć sam wątek Owena i Amelii jest trochę wymuszony – od sceny pt. „Czy ty powinnaś tu pracować”, przez krótkie wyznanie doktor Shepherd co do dziecka, do pocałunku – aż pojawia się pytanie, kiedy, jak i dlaczego tak się stało. Miałam nadzieję, że ich relacja zostanie lepiej poprowadzona, ale nie ma co narzekać – aktorzy mają chemię, a ich postacie do siebie pasują. Cieszę się też, że mogliśmy jeszcze pooglądać Catherine Avery, która jak zwykle była najbardziej błyskotliwą postacią i intrygami rozbrajała wszystkich. Dobrze, że relacji jej i Richarda nie odpuszczono i jest pokazywana dalej, zwłaszcza że Catherine powiedziała parę rzeczy, które Richard powinien usłyszeć już dawno temu. Tym razem scenarzyści postanowili zabawić widzów pacjentką, która nie chciała wyznać prawdy swojemu chłopakowi. Miło, że przez chwilę nasi chirurdzy zajęli się przyziemną sprawą, zamiast nadal bawić się w bogów. Czytaj również: „Dwóch i pół” żegna sie w świetnym stylu – wyniki ogladalności "Chirurdzy" pokazali, że jeszcze zdarzają się im niezłe odcinki. Choć można znaleźć parę niedociągnięć, to dostaliśmy sympatyczny epizod z wieloma uroczymi wątkami – i dobrze. Miejmy nadzieję, że twórcy pójdą dalej tą drogą i nie tylko pociągną wątek brata (siostry?) Bena, ale także w końcu znajdą jakąś fabułę dla Alexa i Jo. Zwłaszcza że wyznanie Kareva na końcu odcinka może wprowadzić ciekawą komplikację do ich związku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj