Grey's Anatomy, inaczej niż zazwyczaj, przenoszą wydarzenia serialu poza korytarze Sloan Grey Memorial Hospital. Akcja toczy się dwutorowo. Wątek teraźniejszy dotyczy dr Hunta i jego siostry, a także dr Riggsa i Farouka (syn dr Megan Hunt), którzy przygotowują dla siebie nowy dom. Natomiast sceny z przeszłości skupiają się wokół zagmatwanych relacji chirurgów na misji w Afganistanie, ujawniając kilka ważnych szczegółów z życia postaci. Pomysł na pewno ciekawy, choć trzeba przyznać, że wybija nas nieco z rytmu serialu. Nostalgicznego wyrazu nadaje: oderwanie się od świata szpitalnego oraz skupienie uwagi głównie wokół bohaterów i ich rodzinnych problemów. Tym bardziej, że poświęcono bardzo dużo czasu dr Owenowi i jego siostrze Megan, odświeżając ich konflikt sprzed dziesięciu lat. Wydaje się, że pod tym względem czas dla bohaterów się zatrzymał, a oni sami podejmują dyskusję, która powinna zostać w czeluściach przeszłości. Owszem, bardzo zręcznie pokazano przyczyny konfliktu we wspomnieniach i postarano się stworzyć łatwą do zrozumienia ciągłość wydarzeń. Niestety, użyte argumenty są raczej płytkie i banalne. Wymiana informacji, kto z kim się przespał, dlaczego albo dlaczego nie, uprościła do granic możliwości wątek misji wojskowych. Szczególnie wyraźnie widać to w przypadku dr Owena. Szybko można się zorientować, że to nie sama otoczka wojny miała na niego największy wpływ, ale jego sytuacja rodzinna. To właśnie na nierozwiązany konflikt z siostrą położono największy nacisk. Zdecydowanie lepiej wypada postać Megan, która faktycznie zwraca uwagę na to, co wydaje się najważniejsze w całej tej sytuacji: pojęcie wolności, doświadczanie życia i patrzenie w przyszłość. To za jej pośrednictwem próbowano przekazać kilka istotnych wartości, a przy skontrastowaniu tego z postawą dr Owena, jego postać wypada bardzo dziecinnie, egoistycznie i błaho. Odcinek Danger Zone jest też zamknięciem wątku dr Riggsa, a tym samym pożegnaniem z serialem dla aktora Martina Hendersona. Nie do końca można było się tego spodziewać. Do niedawna jego postać wahała się pomiędzy dr Grey a dr Mega i ten wątek można było ciągnąć zdecydowanie dłużej. Przez to wykreowano go raczej jako małego chłopca, którym można manipulować niż prawdziwego, posiadającego własne zdanie mężczyznę. Niemniej jednak jego odejście z serialu było bezbolesne, pozbawione dramatu, co rzadko spotyka się w serialu. Dr Riggs, razem z Megan i Faroukiem, zamieszka w domu na plaży, by tam zacząć swoje życie od nowa. Sceny renowacji budynku czy rozmowy pomiędzy Nathanem a małym chłopcem są bardzo ciepłe i pozytywne. Postawiono również na symboliczne obrazy – ostatnie sceny na plaży, które mają przywodzić na myśl nowy początek lepszego życia. W kontekście wątku Megan i jej doświadczeń jest to jak najbardziej na plus. Nie jestem do końca przekonana, czy zniknięcie postaci dr Riggsa będzie tak znaczące dla całości fabuły. Na pewno otworzy to nową furtkę dla dr Grey. Scena krótkiego, smsowego pożegnania była miłym akcentem, ale nie wzbudzała jakichś większych emocji. Czy kreacja Marina Hendersona była na tyle wyrazista, by odczuwać szczególny jego brak w serialu? Mam co do tego mieszane uczucia. O wiele więcej sympatii zyskała postać dr Mega, która bardziej pasowała do konwencji serialu niż jej narzeczony. Wniosła element świeżości, odpowiednią dawkę ironii i realizmu. Szkoda, że tylko na krótką chwilę. Warto też wspomnieć, że zdecydowano rozwiązać wątek dr Owena i jego żony. Tu również postawiono na spokojną wymianę zdań i raczej przyjacielskie relacje niż rzucanie talerzami. Scena oddania sobie obrączek może i wizualnie jest bardzo ładna, ale brakuje w niej trochę pasji i głębszych emocji. Jeszcze parę odcinków temu sugerowano nam zupełnie inne rozwinięcie tego konfliktu. Mimo że był to element zaskoczenia, to został podszyty pewną wtórnością schematów. Nie do końca kupuję takie rozwiązanie i zrzucanie wszystkiego na guza dr Shepherd. Jest to pójście na fabularną łatwiznę, po którą serial sięga zdecydowanie za często. Ewidentnie daje się odczuć, że serial Grey's Anatomy chciał poruszyć wątek misji i żołnierzy, a także ich późniejszych losów. Czy wykorzystał tę szansę? Nie do końca. Za dużo było romansu, za mało dramatu. Umiejscowienie wydarzeń w Afganistanie było śmiałym posunięciem, mającym spore możliwości. Można było dopowiedzieć coś więcej, mocniej, dotrzeć do widzów z czymś większym niż tylko opowiastka o sercowych rozgrywkach własnych bohaterów. Nie skorzystano z tej szansy. Pokazano ładny obrazek, tylko tyle.
Odcinek Danger Zone nie jest tak naładowany emocjami, jak można było się tego spodziewać. Wyszło spokojnie, bez większego patosu. Fabuła pokazała to, co miała pokazać – spełniła swoją rolę z pożegnaniem postaci. Mimo wielkich chęci ten odcinek prawdopodobnie nie zapadnie na dłużej w pamięci widzów.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj