Po ostatniej wichurze nie ma już śladu, a ulubiony przez widzów szpital w Seattle wraca do normalnego funkcjonowania. Oznacza to ni mniej, ni więcej roztrząsanie osobistych dylematów lekarzy połączonych z ratowaniem życia pacjentów. A było kogo ratować, bo tym razem odcinek obfitował w ciekawe przypadki. Bezsprzecznie jedną z najlepszych scen odcinka dostarczyła Debbie Allen, wcielająca się w dr Catherine Fox. Jej postać podjęła się bardzo skomplikowanej operacji, która miała uratować organy rozrodcze młodej pacjentki i tym samym umożliwić jej zajście w ciążę w przyszłości. Był to doskonały pretekst, by w pełni przywołać problem masywnego raka, z którym zmaga się sama dr Fox. Nareszcie też serial poświęca więcej czasu temu wątkowi, powoli pokazując potencjalne zagrożenie dla życia bohaterki. Dzięki temu dostajemy emocjonującą konfrontację dr Fox z jej synem i mężem. Jeśli komuś do tej pory ten odcinek wydawał się mdły, to w warto było czekać chociażby dla tych kilku minut monologu Catherine. Emocje kipiały z każdego wypowiadanego słowa. Niestety najgorzej wypadła tutaj postać dr. Avery, którego reakcja wydawała się być stosunkowo płytka, szczególnie na poziomie aktorskim. Spokojnie można jednak to wybaczyć, bo bez wątpienia ta scena była rozpisana pod panią Allen. Konfrontacji nie umknęła też inna trójka bohaterów: dr Altman, dr Owen i dr Shepherd. I z przyjemnością powiem, że ten wątek ogląda się niegasnącym zainteresowaniem. Przede wszystkim dlatego, że scenarzyści idealnie balansują pomiędzy poważnymi decyzjami bohaterów a poczuciem humoru rozładowującym napięcie. Dlatego m.in. dostajemy scenę, w której dr Owen przez przypadek zostaje sparaliżowany przez leki zwiotczające mięśnie. Żeby nie było zbyt lekko, zaraz potem podaje się nam emocjonującą scenę pomiędzy nim a dr Altman, w której bohaterowie może i nie wracają do siebie, ale decydują się na pewne poświęcenia dla dobra ich wspólnego dziecka. Późniejsza rozmowa dr Shepherd i dr. Owena też budowana jest na bazie kontrastu - najpierw element komediowy by zaraz zmienić się w szczere wyznanie miłości. To właśnie dzięki takim zabiegom serial w dalszym ciągu wydaje się być świeży i po prostu interesujący.
fot. ABC
+2 więcej
Osobiste sukcesy świętowali też stażyści. Dr DeLuca w końcu przeprowadził samodzielną operację wycięcia wyrostka robaczkowego, a dr Schmitt zaintubował nie nikogo innego, jak dr. Owena. Obydwaj pacjenci przeżyli, co dla stażystów jest krokiem milowym w ich karierze. Nic więc dziwnego, że dr DeLuca chciał świętować swoje sukcesy z dr Grey. I tutaj ponownie scenarzyści grają na nosie fanom, bo tym razem dostaliśmy odcinek wypełniony po brzegi flirtem dr Grey z dr. Lincolnem. I dopiero teraz postać dr. Lincolna w pełni rozwinęła swoje skrzydła i widać jaki sympatyczny z niego facet. Intencje scenarzystów są tutaj jasne. Jako widzowie dostaliśmy najpierw odcinek z dr. DeLuca, teraz z dr. Lincolnem i obaj pasują do dr Grey. Widzowie są teraz podzieleni na dwa obozy i w zależności kogo wybierze dr Grey, to cześć fanowskich serc zostanie złamanych. I jako wielbiciel happy endów, piszę to ze smutkiem, ale naprawdę dobrze ogląda się ten miłosny trójkąt. I nie ma znaczenia, kogo wybierze dr Grey, bo serial zyskał trochę życia dzięki jej sercowym rozterkom. Można śmiało powiedzieć, że to kolejny, udany odcinek w tym sezonie. Na pewno dużym plusem jest abstrakcyjne poczucie humoru, którego w tym konkretnym epizodzie nie szczędzono. Tym razem nie brakowało mi tutaj niczego. Po prostu jest to jeden z ciekawszych, mimo że niekoniecznie wybitnie znaczących odcinków serialu. Nic dziwnego, że Grey's Anatomy w dalszym ciągu utrzymują wysokie zainteresowanie, skoro pod względem jakości, serial gorsze czasy ma już za sobą.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj