Od razu rzuca się w oczy, że akcja startuje dokładnie z tego samego punktu, w którym zostawiła nas parę tygodni temu. Niebezpieczna nawałnica w dalszym ciągu sieje postrach nad Seattle, kilku lekarzy jest uwięzionych w windach, a życie pacjentów jest zagrożone. Wydaje się, że w obliczu takiej sytuacji osobiste problemy lekarzy zostaną zepchnięte na dalszy plan. Nic bardziej mylnego. Zamknięte pomieszczenia i ograniczone pole działania dają im możliwość zmierzenia się z własnymi obawami, ale też i pragnieniami. W efekcie odcinek wychodzi zgrabnie, gdzie pikantny romans ociera się o życie i śmierć. Czyli dostajemy to, co od zawsze przyciąga nas w Grey's Anatomy. Lwia część odcinka rozgrywa się kultowych dla tego serialu windach. W wyniku problemów z dostawą prądu windy utknęły pomiędzy piętrami, a wraz z nimi lekarze i ich pacjenci. Najbardziej skomplikowany, ale jednocześnie najzabawniejszy wątek przypadł w udziale dr Altman, dr. Huntowi i dr Shepherd, którzy w końcu zamknięci w jednym pomieszczeniu mogli wyjaśnić sobie sprawę ciąży Teddy. Obecność nienarodzonego jeszcze dziecka wprowadza niemałe zamieszanie zwłaszcza do życia dr. Hunta i dr Shepherd. Ten przedziwny trójkąt wydaje się balansować na bardzo umownych relacjach pomiędzy bohaterami i ciężko wybrać stronę, z którą można sympatyzować. Mam jednak wrażenie, że jakąkolwiek decyzję podejmie dr Hunt, to będzie ona w jakimś stopniu krzywdząca dla jednej z pań. Z drugiej jednak strony wątek ten przesiąknięty jest sarkastycznym poczuciem humoru, ale również zadziwiającą dojrzałością obu bohaterek. Nie ma tutaj fochów, a niedomówienia powoli zaczynają być wyjaśniane. Co prawda dalej ten wątek wydaje się być bardzo naciągany, stworzony wyłącznie po to, by tylko skomplikować i tak już trudne życie dr. Hunta. Niemniej jednak oglądałam go z niekłamaną przyjemnością i zainteresowaniem. Nie mniejsze uczucie wzbudza relacja pomiędzy dr Grey i dr. DeLuca, którzy po raz kolejny mają chwilę sam na sam. Pomiędzy tą dwójką budzi się zadziwiająca intymność, którą doskonale ogląda się na ekranie. Co więcej, ewolucja postaci dr. DeLuca jest przyjemna dla oka. Z lekko ślamazarnego i nie do końca ogarniętego chłopaczka, przeistacza się w świadomego swoich pragnień silnego mężczyznę. Czyli kogoś takiego, kogo potrzebuje dr Grey dla siebie i swoich dzieci. Widzów kusi się prawie-pocałunkami, a maślane oczy romantycznego Włocha bardzo przypominają pierwsze zaloty Dereka Shepherda wobec dr Grey. Gdzieś tam w tle majaczy się jeszcze dr Lincoln, ale póki co scenarzyści nie poświęcili mu jeszcze aż tyle uwagi. Doskonale widać tutaj podobny dylemat, który już kiedyś miała dr Grey - którego z mężczyzn wybrać. Było to jednak tak dawno temu, że można przymknąć oko na tę drobną wtórność. W każdym razie wątek miłosny dr Grey wygląda całkiem interesująco. Jest podszyty niebanalnym poczuciem humoru, a to stawia go w zupełnie innym świetle niż większość serialowych związków.
fot. ABC
+12 więcej
Żeby nie było tak kolorowo i słodko, twórcy zdecydowała się w dalszym ciągu ciągnąć wątek dr Bailey, jako tej postaci, która mierzy z stanami lękowymi powodowanymi silnym stresem. I o ile ten zabieg może wydawać się przydługi i przerysowany, to w szerszym kontekście jest bardzo mądrym zagraniem, doskonale uzupełniającym postać dr Bailey. Miranda już kiedyś popadła w lekką fobię, kiedy okazało się, że to ona jest odpowiedzialna za zakażenie kilku pacjentów. Po niedawnym zawale, jej obawy przybierają na sile, a praca jej męża wcale nie ułatwia jej panowania nad sobą i mierzeniu się z problemami codziennego życia. Ta nerwowość, napady paniki, jej lęki i strachy tworzą zgrabną i wiarygodną całość, która powoli zaczyna nabierać wyraźnych i znaczących kształtów. Po raz kolejny serial próbuje pokazać coś więcej niż zwykłe przypadki pacjentów. Tym razem podnosi walkę z rzadko spotykanym w telewizji problemem, ale doskonale znanym widzom. Napady lęków i utrata panowania nad własnymi obawami jest coraz bardziej widoczna w normalnym życiu. To jest dowód, że serial w dalszym ciągu trzyma rękę na pulsie problemów społecznych. I póki co ten pomysł radzi sobie dobrze. Ciekawe tylko na jak długo i jak się zakończy. Jeśli mowa o zakończeniu, to należy wspomnieć o postaci Cece, która ostatecznie przegrała walkę z chorobą i mimo przeszczepu, zmarła na stole operacyjnym. W jej przypadku, nie miało znaczenia, czy jej wątek zakończy się tragicznie, czy szczęśliwie. Obie wersje wydawały się tutaj pasować. Co więcej, jej postać była miłym i pozytywnym elementem pierwszej części sezonu, a jej obecność w kilku odcinkach pozwoliła się do niej przywiązać i zaangażować się w jej wątek. W przeciwieństwie do postaci zarządcy budynku szpitalnego, który doznał nieszczęśliwego wypadku. Niby początkowo zrobiono z niego postać negatywną, aby potem mógł pokazać się z lepszej strony i żeby widz bardziej mu współczuł. Jednak jego postać ani nas ziębi, ani grzeje. Ot tak, kolejny wypełniacz, pomiędzy jedną z ważniejszych scen a kolejną. Bardzo po macoszemu potraktowano wątki dotyczące Catherine Fox (Avery), chorobę jej i całej rodziny. Pokazano jedynie reakcję syna i zaczątki rozmowy z dr. Webberem na temat stanu zdrowia żony. Tutaj jedynie zasugerowano nam, że ten wątek dostanie swoje pięć minut. Na razie jednak odcinek skupił się na zwykłym domykaniu spraw z zimowego finału. Całość oglądało się przyjemnie i z zaangażowaniem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj