Chłopki. Opowieść o naszych babkach to kolejna pozycja, która wyszła spod pióra Joanny Kuciel Frydryszak. Ta książka jest jeszcze lepsza od Służących do wszystkiego. Jest to monografia niezwykła, która pozwoli zrozumieć pokolenie naszych przedwojennych przodkiń.
Współcześni trzydziesto- i czterdziestolatkowie mają szansę pamiętać babcie i dziadków, którzy urodzili się przed wojną. Ja miałam to szczęście. Mama mojej mamy kochała bardzo wszystkie swoje dzieci, wnuki i prawnuki, ale była to miłość dość szorstka, chłodna. Babcia urodziła się na wsi i nie było jej łatwo, ale była bardzo ambitna, wiedziała, że chce się wyrwać do miasta i się kształcić. Rzadko można ją było przydybać na wspomnieniach. Kiedy czytałam o pewnych mechanizmach i ich przyczynach, które opisuje Frydryszak, łapałam się za głowę i zaczynałam się zastanawiać, czy przypadkiem nie była u nas w domu. Jakże mi policzki płonęły ze wstydu podczas lektury, gdy przypominałam sobie, jak potrafiłam wywrzeszczeć babci, że ona potrafi tylko karmić na smutki i że nie można wyjść z domu bez znamiennego polecenia „a może byś kupiła…” Jako dziecko i nastolatka strasznie się na to złościłam. Potem mi przeszło, przyszło zrozumienie, troska, a potem tęsknota.
Joanna Kuciel-Frydryszak do rąk polskich czytelników oddała coś wspaniałego, od czego nie można się oderwać. Nie jest to książka, która ma wzruszać czytelnika, a mimo to czasem ciężko uniknąć ściskania w gardle. W całości jest poświęcona historii kobiet pochodzących ze wsi. Jest to szalenie ważna pozycja uzupełniająca wiedzę o historii społecznej Polski, ale… będzie też ważną cegiełką dla niejednej rodziny. Nie jest to książka o wydźwięku agresywnie feministycznym. Pisarka zachowuje daleko posunięty naukowy obiektywizm i wyważenie. Emocje przychodzą same.
Przede wszystkim jest to pozycja bardzo autentyczna. Pisarka bazowała na wspomnieniach i pamiętnikach tytułowych bohaterek, a także ludzi, którzy z tym światem mieli styczność. Już w Służących pokazała, że jest bardzo dobrą badaczką i jeszcze lepszą literatką. I trzeba przyznać, że trzyma poziom, a nawet pnie się w górę.
Kto choć raz czytał lub oglądał Chłopów Reymonta albo miał styczność z nowelami pozytywistycznymi, wie, że z tej epoki niekoniecznie wyłania się obraz wsi spokojnej i wesołej. Niby człowiek zdaje sobie sprawę, że tak było, gdzieś ma w tyle głowy, że było ciężko. Jednak Frydryszak roztacza przed czytelnikiem pełną, przygnębiającą panoramę problemów życia codziennego. Kobiety, które niby zyskały prawo głosu, w praktyce nie mają nic do powiedzenia. Co więcej, są traktowane jak towar. Będziemy czytać wstrząsające opisy prymitywizmu, przemocy i zabobonu. Jednocześnie w wielu miejscach poznamy bohaterki, w których będzie się tlić nadzieja i ogień walki o lepsze jutro. Boże, jak ja im kibicowałam podczas lektury! Przeżywałam upadki i cieszyłam z sukcesów. Ta książka ma w sobie coś takiego, że nie sposób pozostać obojętnym. Chcąc nie chcąc zostajemy wciągnięci pod strzechy i uczestniczymy w tym codziennych trudzie i znoju.
Bardzo podobały mi się fragmenty konfrontujące wpisy kulinarnych blogerek, wychwalających pod niebiosa witaminy w prostych daniach. Okazuje się, że ludzie z opisywanych w książce czasów nie mogli na nie patrzeć, bo dla nich to był smak i zapach głodu, a nie randomowa przerwa od sushi, ramenu czy innych frykasów.
Podsumowując, dawno nie czytałam tak dobrej książki dotyczącej historii społecznej.Chłopki pozwalają nam lepiej zrozumieć mechanizmy obserwowane u naszych przodkiń. Dają także poczucie pewnej ulgi i pozwalają docenić miejsce, w którym znalazły się współczesne kobiety. Od siebie dodam, że jeśli po zakończeniu lektury będziecie mieli ochotę uściskać mocno Waszą babcię, nie zwlekajcie.