Kiedy częściowo sparaliżowana w wyniku wypadku Amberley Synder podczas rehabilitacji została zapytana, jakie są jej plany na najbliższą przyszłość, dziewczyna bez wahania odpowiedziała: “chodzenie, jazda, rodeo”. Stąd też wziął się tytuł i cała ta historia – z wielkiej determinacji, woli walki i pasji, z której nie można zrezygnować. Brzmi jak preludium do niezłej sesji coachingowej? Na pewno nie, jeśli chodzi o samą historię Amberley, która jest naprawdę inspirująca i niesamowita. Wielka szkoda, że reżyser Connor Allyn tak słabo wykorzystał jej potencjał. Tak prezentuje się historia filmu Chodzenie, jazda, rodeo. Marzenia Amberley Synder (Spencer Locke) o karierze zawodowego jeźdźca rodeo pryskają jak bańka na skutek wypadku samochodowego, w wyniku którego dziewczyna zostaje częściowo sparaliżowana. Kowbojka postanawia jednak się nie poddawać - poprzysięga sobie, że ponownie wsiądzie na koński grzbiet i weźmie udział w zawodach. Historia ta była przerabiana na ekranie już wiele razy - sportowiec i jego osobista wojna przeciwko okrutnemu losowi, który chce mu odebrać wszystko. Spodziewamy się przejmującego obrazu wewnętrznej walki, która będzie się odbijać w każdym spojrzeniu, geście głównego bohatera. Oczekujemy, że reżyser pozwoli nam się zbliżyć do tej osoby, pokusi się o skomplikowany portret psychologiczny, który będzie nam bardziej przypominał przerażający Krzyk Edvarda Muncha niż smutnego Stańczyka z obrazu Jana Matejki. Ale niestety, oko kamery nawet przez chwilę nie zatrzymuje się na tych wszystkich emocjach, których musi doświadczać osoba przeżywająca tak wielką stratę, jaka stała się udziałem Amberley. Nawet przez moment nie czujemy, że oglądamy świat z jej perspektywy, że choć w małym stopniu dotykamy jej dramatu. Owszem, film ukazuje wszystkie etapy, przez które bohaterka przechodziła po wypadku, kiedy to na zmianę albo godziła się ze strata , albo znów nabierała nadziei na to, że wciąż może spełnić marzenia. Ale te wszystkie kamienie milowe, które znaczyły trudną drogę Aberley, są ukazane na ekranie zbyt szybko i bez pogłębienia. Właściwie to już więcej dowiadujemy się o emocjach ludzi, którzy ją otaczają niż samej głównej bohaterki. W momentach, kiedy to dramat kowbojki powinien odkrywać pierwsze skrzypce i porażać nas z całą mocą, na ekrany wchodzi jej matka, ojciec i pozostali członkowie rodziny. Nie tak to miało wyglądać. Ale ta płycizna emocjonalna nie jest jedynym problemem Chodzenia, jazdy, rodeo. Niemal za każdym razem, kiedy usilnie staramy się wyciągnąć z tego filmu coś dobrego, ponosimy porażkę. Sposób poprowadzenia narracji, poprzetykanej co rusz pustymi, nic nie wnoszącym do fabuły scenami, irytuje do tego stopnia, że oglądanie pierwszej części filmu jest prawie niemożliwe. Reżyser w najważniejszych momentach kieruje oko kamery tam, gdzie jest najmniej potrzebne i gdzie nie dzieje się nic, co mogłoby wzbogacić film na jakimkolwiek polu. Dialogi w większości są stworzone jakby na siłę i zbyt często w nienaturalny, sprawozdawczy sposób informują widza o tym, co zgrabniej byłoby wyrazić za pomocą innych środków. Odtwórczyni głównej roli, Spencer Locke, ani w scenariuszu nie odnalazła dramatycznej postaci z krwi i kości, ani sama nie pomyślała o tym, by spróbować się do niej zbliżyć. Wisienką na torcie jest cukierkowa muzyka, którą reżyser kazał pogłośnić w najbardziej tragicznych dla bohaterów filmu momentach, co tworzy przekomiczny efekt. Obraz ratuje jedynie kilka ostatnich brawurowych scen rodeo, zresztą z udziałem samej Amberley Synder, podczas których rzeczywiście można ze zdziwieniem zauważyć, że na kilka sekund wstrzymało się oddech. Ale te kilka chwil wzruszenia i emocji to za mało, żeby można było polecić Chodzenie, jazdę, rodeo. Film nie poradził sobie z tym, co miało stanowić jego kwintesencję – prawdziwym, namacalnym dramatem człowieka, który zaciskając zęby postanawia, że nie pozwoli, żeby życie sprowadziło go do roli ofiary. Jeśli ktoś koniecznie chce zobaczyć film o podobnej tematyce, to zdecydowanie lepszym wyborem będzie również niedawno przez nas recenzowany The Rider w reżyserii Chloé Zhao (recenzję filmu możecie przeczytać tutaj). Historię Aberley Synder jak najbardziej warto poznać, ale nie za sprawą filmu Connora Allyna, który po prostu nie wykorzystał okazji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj