Film oparty jest na opowiadaniu Jamesa Thurbera (na podstawie którego już w 1947 roku powstał film) i opowiada historię Waltera Mitty’ego (Ben Stiller), pracownika magazynu "Life", który zajmuje się obróbką oraz archiwizacją zdjęć. Bohater cierpi jednak na pewną przypadłość – zdarza mu się "śnić na jawie" a dokładniej: często dopisuje sobie do aktualnej sytuacji historię, w której zazwyczaj staje się superbohaterem lub co najmniej ponadprzeciętną jednostką. Niestety, powracając do prawdziwego świata, zdaje sobie sprawę ze swojego nudnego życia. Gdy najważniejsze zdjęcie jednego z najgenialniejszych fotografów, Seana O’Connella (Sean Penn), zostaje zgubione, Walter postanawia ruszyć w ślad za starym przyjacielem, by dowiedzieć się, co owa fotografia przedstawiała.

Wszystko, co obserwujemy na ekranie, jest podporządkowane formie. I trzeba przyznać, że oprawa audiowizualna (z naciskiem na to drugie) jest po prostu cudna! W filmie mnóstwo jest zabawy kadrami, pięknych przejść między ujęciami (choćby zamiana kliszy fotograficznej w plac gdzieś na Manhattanie) oraz dodatkowych komunikatów w formie napisów w różnych, czasami niezauważalnych miejscach. Mnóstwo jest symetrii, która wcale nie irytuje, a wręcz przeciwnie - świetnie buduje lekko magiczny świat Waltera Mitty’ego. Operator Stuart Dryburgh umiejętnie wydobywa kolory, a sam film jest chyba najbardziej niebieskim obrazem od czasów "Incepcji".

Podobnie jak zdjęcia, również muzyka działa na zmysły. Co ciekawe, sama ścieżka dźwiękowa (swoją drogą, naprawdę śliczna) autorstwa Theodore’a Shapiro nie jest tak wyrazista jak piosenki obecne w filmie. To właśnie one dają o sobie znać w kluczowych momentach, a jest ich pokaźna grupa. Wystarczy wspomnieć o takim klasyku, jak "Space Oddity" Davida Bowiego czy chociażby "Wake Up" Arcade Fire lub "Dirty Paws" zespołu Of Monsters and Men. Te utwory świetnie wpasowują się w poetykę filmu, budując magiczny klimat przygody i spełniania marzeń.

Poszukiwania Waltera Mitty’ego są o tyle ważne, że owo zaginione zdjęcie ukazuje "kwintesencję życia", jak sam to określił O’Connell. Trzeba przyznać, że to odważnie ze strony Stillera, iż ten próbuje podjąć tak poważnego tematu. Czym może być owa kwintesencja? Co może być tak ważne, że bohater przemierza cały świat, by dowiedzieć się prawdy? I czy ta prawda jest tego warta? Przed takimi pytaniami staje widz, który z niecierpliwością czeka na objawienie. Niestety niespecjalnie się go doczeka, bowiem film, próbując uderzyć czasami w egzystencjalne tony, sprowadza się do bardzo prostej historii. Niekoniecznie mi to przeszkadza. Uważam zresztą, że sam reżyser niespecjalnie palił się do tego, by stworzyć dzieło na miarę filmów Terrence’a Malicka. Zamiast tego bardzo fajnie pobawił się konwencją, którą mogliśmy już zobaczyć w świetnych "Jajach w tropikach", tym razem jednak troszkę pod innym kątem. Chodzi o trywializację całej historii. Podoba mi się sposób, w jaki reżyser buduje akcję, próbując stworzyć u widza pozory szukania jakiejś prawdy o życiu, gdy główny bohater tak naprawdę rusza w przygodę z całkowicie banalnego powodu (można nawet powiedzieć, że przez pomyłkę). Dzięki takiemu zabiegowi dochodzimy do wniosku, że nie jest istotny cel, ale wszystko to, co nasz bohater przeżył.

Szkoda, że sami bohaterowie zostali potraktowani odrobinę po macoszemu. Walter Mitty jest samotnikiem niezupełnie rozumianym przez współpracowników, ale ma na szczęście jednego wiernego przyjaciela. Oczywiście obiekt jego westchnień jest według niego nieosiągalny, dopóki zbieg okoliczności nie połączy ich ze sobą. Tak samo miłość Waltera, Cheryl, jest zaledwie nakreślona. Wiadomo, nie o to chodzi, romans jakoś przeciska się przez cudowne widoki, jednak wyraźniejsza chemia między bohaterami mogłaby nadać filmowi większej powagi. Na tym tle wyróżnia się bohater grany przez Seana Penna. Mimo tego, że cierpi na podobne zaniedbanie ze strony twórców, to jednak jego postać się udała, może właśnie przez ten ogromny dysonans polegający na tym, że kiedy kurtyna zostaje podniesiona, tajemniczy O’Connell okazuje się zwykłym, miłym facetem z aparatem, na którym nic nie robi wrażenia, nawet zgubienie zdjęcia ukazującego kwintesencję życia.

Czy Stillerowi wyszło kino ambitne? Trudno powiedzieć. Na pewno jest to kino prześliczne, magiczne i zwyczajnie wesołe. Sekretne życie Waltera Mitty to dwie godziny świetnie spędzonego czasu, z naprawdę pięknymi zdjęciami i scenografią. Sama zagadka zaginionego zdjęcia wcale nie wydaje się banalna, a duch poszukiwania sensu życia (pomimo trywializacji) cały czas jest wyczuwalny i przykuwa do ekranu. Brak większej powagi jednak odrobinę deklasuje obraz w kategoriach ambitnego kina, ale dzięki temu powstaje film dla każdego – z przesłaniem prostym, lekko wyświechtanym, choć nadal czarującym i powodującym, że na twarzy widza pojawia się uśmiech.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj