Pierwszym czteroodcinkowym wątkiem jest historia szturmowców i widmo Rozkazu 66. Początek oferuje nam sporo akcji, gdyż mamy bitwę na orbicie planety (szkoda, że krótką, ale plus za trochę starć myśliwców). W tej opowieści nie chodzi jednak o wojnę z Separatystami, ale o zagrożenie wyjawienia najważniejszego etapu planu Sidiousa - Rozkazu 66. Gdy o imieniu Tup podczas bitwy z zimną krwią zabija mistrzynię Jedi Tiplar, rozpoczyna się prawdziwy kryminał, choć jego finał jest nam z góry znany. Twórcy opierają akcję na klonie imieniem Fives, który kilkakrotnie pojawił się w serialu, zdobywając uznanie i tworząc odpowiednią więź emocjonalną. Dobrze, że Obi-Wan oraz Anakin stoją gdzieś w tle, a ich role są zminimalizowane - dzięki temu możemy podziwiać Shaak Ti.

Przeniesienie akcji na Kamino dodaje intrydze wyrazu, bo pojawia się świadomość, że Fives jest na granicy odkrycia prawdy. Jego śledztwo razem z droidem medycznym (notabene zabawna i fajna postać) dostarcza emocji, porządnej rozrywki i niemało wrażeń. Nie brak akcji, pobudzania ciekawości (odkrycie chipów) oraz słusznego zachowania Shaak Ti sprzeciwiającej się decyzjom klonerów z Kamino. I co najważniejsze - cała historia w pełni zgodna jest z kanonem, co zaskakuje, ponieważ dotychczas twórcy w podobnych wątkach związanych z EU dokonywali retconów z łatwością i skutecznością Gwiazdy Śmierci.

W tym wszystkim imponuje fantastyczne wykorzystanie Palpatine'a i pokazanie jego wykwintnych manipulacji. Oczernienie Fivesa przychodzi mu dziecinnie łatwo, tak jak rozwiązanie całego problemu. Dzięki temu, że Fives nie jest pierwszym lepszym klonem, jego perypetie potrafią wywołać emocje, choć wiemy, jak to musi się zakończyć. Finał tego wątku porusza.

[video-browser playlist="631407" suggest=""]

Druga historia pierwotnie miała znaleźć się w piątym sezonie, lecz z jakichś przyczyn zdecydowano się przesunąć ją na kolejny. Skupia się ona na uczuciu łączącym Padme i Anakina oraz na tym, jak destrukcyjny wpływ ma ono na młodego Jedi. Misja na planecie Klanu Bankowego pokazuje nam mieszankę polityki, romansu i ekonomicznych zawiłości. Dla odmiany twórcy prowadzą to fantastycznie, nie zapychając odcinka nudnymi rozmowami dyplomatów, a wypełniając ciekawą historią, która ma kolosalne znaczenie dla uniwersum.

Kluczowa jest scena w pokoju Padme, gdzie Anakin przyłapuje ją z dawnym ukochanym (Clovisem) w niezręcznej sytuacji. I to właśnie jest kolejny efekt wyśmienitej manipulacji Sidiousa, który stopniowo tworzy sytuacje pchające Skywalkera w czułe objęcia Ciemnej Strony Mocy. Pojedynek Anakina z Clovisem na tym tle jest niezwykły, bo widzimy, jak młodego Skywalkera opanowuje gniew i chłopak jest gotów zabić przeciwnika gołymi rękami. Można rzec, że tutaj pierwszy raz Skywalker poczuł się emocjonalnie zagrożony. Są z Padme małżeństwem, ale na horyzoncie pojawia się sytuacja, która może mu ją odebrać. Spekulując dalej, ta emocja mogła zostać w nim aż do Zemsty Sithów, gdzie odpowiednio połechtana przez zakusy Ciemnej Strony Mocy doprowadziła do irracjonalnego zachowania rycerza Jedi. 

Pierwszy raz w historii serialu widzimy, jak ekonomia działa w tej wojnie. Z filmów wiemy, że Klan Bankowy współpracuje z Separatystami, ale to nie oznacza, że nie mógł też robić interesów z Republiką. Zdobycie władzy w Klanie przez Clovisa okazuje się fantastyczną manipulacją Palpatine'a, którą piecze dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony zdobywa kompletną władzę nad czymś, co jest kluczowe dla jego planów, z drugiej delikatnie popycha Anakina w czeluści Ciemnej Strony. Dlatego też końcowa scena z Clovisem działa wyśmienicie, bo ma wpływ na związek Skywalkera i Padme. 

Najsłabszym elementem szóstego sezonu Wojen Klonów jest wątek Jar Jar Binksa i Mace'a Windu. Zamierzenie chwalebne, bo wyraźnie chciano tutaj stworzyć coś w rodzaju komedii o kumplach-policjantach, gdzie jeden jest twardy, a drugi to fajtłapa. Problem polega na tym, że ten drugi to Jar Jar, więc cokolwiek by nie zrobiono, nic nie poprawi wizerunku znienawidzonego bohatera. Wystarczy, że otworzy gębę, i już jest źle; w momentach, gdy jest sobą, siedzi cicho i nie zachowuje się jak debil, akcja toczy się znośnie. Do tego cały wątek romantyczny pokazujący Jar Jar w zupełnie innym świetle wydaje się wciśnięty na siłę i niepotrzebny. Nie chodzi tutaj o hejtowanie Jar Jar Binksa, bo pomimo swojej aparycji jest to postać bardzo ważna w uniwersum - po prostu jego historia nie jest czymś, co chce się oglądać.

Ze strony czysto fabularnej jest interesująco i odpowiednio klimatycznie. Wątek pozwala wyjaśnić, co się stało z Siostrą Nocy imieniem Talzin, która odpowiadała za stworzenie Savage'a Opressa i pomoc Darthowi Maulowi. Jej plan zdobycia większej potęgi wydaje się prosty, oczywisty i taki... zwyczajny. W tym wszystkim imponuje Mace Windu, który pokazuje, jak wielkim jest twardzielem. Fakt, że w większości walk nie musi nawet wyjmować miecza świetlnego, to dobry ruch, bo podkreśla wyjątkowe umiejętności mistrza Jedi. 

Historia Mace'a i Jar Jar Binksa ma swoje zalety; ogląda się ją całkiem przyjemnie, ale wymaga ona zbyt dużego dystansu z uwagi na najbardziej znienawidzoną postać uniwersum. Zamysł dobry, realizacja skuteczna, ale w porównaniu z pozostałymi wątkami ten jest zdecydowanie najsłabszy (chociaż na tle nieudanych odcinków z poprzednich sezonów i tak prezentuje się co najmniej dobrze).

[video-browser playlist="634791" suggest=""]

Wielki finał szóstego sezonu Wojen Klonów to "Gwiezdne Wojny" z prawdziwego zdarzenia. Dave Filoni i spółka zachwycają oraz imponują historią Yody, która jest naszpikowana nawiązaniami do Imperium kontratakuje oraz Expanded Universe. Poruszono wątki, które wcześniej znane były z EU, i tutaj także brak jest dużych retconów. Czyżby prawdą okazały się słowa Filoniego, że za wszelkie zmiany w kanonie odpowiadał Lucas? Skoro mamy tutaj tak ściśle związaną z EU historię, która jest zgodna, a jednocześnie czerpie wiele informacji z kanonu, może nam to wiele powiedzieć o tym, jak Disney podchodzi do całej sprawy. Pierwszy raz odnoszę wrażenie, że tworzona jest emocjonująca historia, która szanuje wielbicieli uniwersum, a nie pluje im w twarz zmianami.

Ryzyko modyfikacji było ogromne, bo w końcu pierwszy odcinek wątku porusza temat stworzenia armii klonów przez Sifo-Dyasa. Tutaj pojawia się delikatna zmiana w kwestii okoliczności śmierci mistrza Jedi, która nie do końca jest zgodne z tym, co znamy z EU. Psuje to okoliczność przyjęcia przez Dooku imienia Dartha Tyrannusa, gdyż musiał on własnoręcznie zabić Sifo-Dyasa, by dostąpić zaszczytu. Według aktualnej wersji to zabójstwo zostało przez niego zlecone. Star Wars: The Clone Wars opowiadają historię nawiązująca do EU, która nie opiera się tylko na tym, a jednocześnie szalenie ciekawą i emocjonującą. Na plus wypada obecność Dooku, który pokazuje nam swoje mroczne oblicze oraz wyśmienity pojedynek na miecze świetlne.

Wszystko jednak kręci się wokół Yody i jego duchowej podróży, która okazuje się najważniejszym elementem serialu kształtującym tę postać w uniwersum. Wątek ma odpowiedzieć nam na pytanie, co się stało, że Yoda z NT różni się tak bardzo pod względem osobowości od tego z OT. Najpierw jednak scenarzyści fantastycznie wyjaśniają kulisy nauki tworzenia manifestacji w Mocy po śmierci Jedi. Robią to zgodnie ze wszystkim, co wydarzyło się w filmach, jednocześnie ujawniając, na czym mniej więcej to polega. Dlatego też gdy Yoda ostatecznie w Zemście Sithów mówi Obi-Wanowi o tym, że Qui-Gon się z nim skontaktował, nie ma sprzeczności z tym, co tutaj się dzieje, bo nikt poza Yodą nie jest świadomy w tym momencie, iż jest to prawda. 

Można było obawiać się, że zamknięcie Yody przez Radę Jedi będzie razić naciąganiem i absurdem, ale scenarzyści wychodzą z tego obronną ręką. Zrzucenie wszystkiego na działanie Ciemnej Strony Mocy jest pomysłem dobrym, bo w końcu Rada odkrywa, że Tyrannus to Dooku, więc wpływ jego więzi z mistrzem Yodą musi być kluczowy. Dlatego też wszelkie niuanse są prowadzone z rozmysłem i rozsądnie, nie ignorując podstaw, które powinny zostać tutaj zachowane. Plus też za poczucie humoru Yody w scenach z Anakinem. W końcu mistrz pokazuje klasę.

Im dalej rozwija się historia, tym lepiej. Wydarzenia na Dagobah to niesamowite nawiązanie do jednej z kluczowych scen Imperium kontratakuje, która nabiera nowego wyrazu. Wizja mistrza jest diabelnie klimatyczna. Dagobah to też budowanie relacji z Artoo, które dobrze współgrają z ich filmowym spotkaniem. Liam Neeson w roli Qui-Gona to dobry ruch ze strony twórców, bo nikt inny nie potrafiłby zagrać tej postaci w taki sposób. To bezpośrednie przeciwieństwo głosu Palpatine'a, który w tym sezonie jest podkładany przez innego aktora (poprzedni zmarł w ubiegłym roku) i kompletnie nie pasuje.

[video-browser playlist="618808" suggest=""]

Moraband od premiery zwiastuna wywoływał wiele emocji wśród fanów "Gwiezdnych Wojen". Czy zmieniono nazwę? Okazuje się, że nie, bo oficjalnie według kanonu Moraband to jedna z trzech nazw planety Korriban, więc nie ma tutaj żadnej zmiany w kanonie. Prawdą jest jednak, że Moraband w tym odcinku odgrywa rolę symboliczną, bo Yoda udaje się tam, by narodzić się na nowo. Wszystko, co widzimy na tej planecie, jest iluzją stworzoną przez Sidiousa i Ciemną Stronę Mocy, która ma złamać mistrza. Fantastycznym ukłonem w stronę fanów jest epizod Dartha Bane'a , któremu głosu użyczył Mark Hamill, czyli filmowy Luke Skywalker.

Wielki finał w przemysłowej dzielnicy Coruscant to już prawdziwy majstersztyk pokazujący, że twórcy serialu potrafią wykreować coś godnego nazwy "Star Wars". Momenty są niesłychanie nasycone nawiązaniami do Zemsty Sithów, co wpływa pozytywnie na odbiór, bo budują całą symbolikę tych scen - począwszy od zabicia Dooku, a skończywszy na widowiskowym pojedynku Yody z Sidiousem, który odbywa się krok po kroku tak samo jak ten z filmu. 

Wielu fanów chciało zakończenia jak w mikroserialu, czyli nawiązania do bitwy o Coruscant. Byłaby to jednak powtórka z rozrywki, a to, co twórcy wybrali na wielki finał, jest przejawem geniuszu. Kameralna, prawie że intymna rozmowa Yody z Obi-Wanem i Mace'em Windu oferuje nam dwie kluczowe rzeczy: podsumowanie błędu uczestnictwa w Wojnie Klonów oraz ukazanie postępującej przemiany Yody w mistrza znanego z Oryginalnej Trylogii. Diabelnie dobre, bardzo emocjonujące i niezwykle satysfakcjonujące.

Swego rodzaju tematem przewodnim szóstego sezonu okazuje się Ciemna Strona Mocy, gdyż każdy wątek (za wyjątkiem historii Jar Jar i Mace'a) jest związany z planem Dartha Sidiousa i jego manipulacjami, by go krok po kroku zrealizować. Takim sposobem pomimo czterech różnych historii udaje się wprowadzić motyw przewodni będący spoiwem i dodający całości większego wyrazu oraz ważniejszego znaczenia.

Warto wspomnieć o wyśmienitej zabawie muzyką, która perfekcyjnie tworzy klimat. Szczególnie w ostatnim wątku Yody, gdzie w tle idealnie wykorzystano przewodnie motywy postaci. Temat Yody, Qui-Gona, Mocy, Sithów oraz Imperialny Marsz tworzą jedyną w swoim rodzaju atmosferę, którą można spotkać tylko w "Star Wars".

Finałowy sezon Wojen Klonów jako pierwsza oficjalna produkcja marki tworzona pod egidą Disneya i we współpracy z Netflixem pokazuje nam kierunek rozbudowy uniwersum. Przyzwoita dawka szacunku dla Expanded Universe i jednoczesna zabawa w nawiązywanie do wcześniejszych historii to coś, co przyjmuję z aprobatą. Serial kończy się znakomicie i zarazem symbolicznie otwiera nowy rozdział w uniwersum, który powinien dostarczyć fanom takiej rozrywki, na jaką czekają.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj