Cień i kość to nowy serial fantasy Netflixa oparty na książce Leigh Bardugo. Czy w końcu udało się zrobić coś, co warto obejrzeć?
Cień i kość poświęca sporo czasu na przedstawienie fikcyjnego świata, który w przekroju całego sezonu wydaje się rozbudowany, przemyślany i całkiem pomysłowo dopracowany. Znajdziemy tutaj różne inspiracje rzeczywistością - choćby kraj, w którym rozgrywa się główna akcja, przypomina nam imperialną Rosję. Krok po kroku poznajemy nowe szczegóły, sytuację społeczno-polityczną (związaną z konfliktami zbrojnymi) i mityczną, bo poprzez griszów serial wprowadza mocny element fantasy w postaci różnych czarów prezentowanych na ekranie. Nie jest to efekciarska magia jak z gier fantasy, bardziej buduje skojarzenie ze światem znanym z serialu
Awatar: Legenda Aanga, bo postacie mają jedną określoną moc. Aby ją aktywować, muszą wykonać określone ruchy rękami.
To wszystko - choć jest pieczołowicie budowane i rozwijane - początkowo może trochę przytłoczyć widza nieznającego książek. Już w pierwszym odcinku jesteśmy zarzucani nazewnictwem tego świata bez głębszego wyjaśnienia, o czym tak naprawdę mowa. Dużo tych aspektów traktowanych jest jako oczywistości, więc nikt nie wyjaśnia nam, jaką moc ma Piekielnik ani na czym dokładnie polega potęga generała Kirigana. To też staje się zaletą serialu
Cień i kość, bo twórcy nie traktują widzów jak dzieci, którym trzeba wszystko łopatologicznie wyjaśniać. Chwila mija i bez problemu można połapać się, co dokładnie dane nazwy znaczą i do czego się odwołują - uczucie przytłoczenia jest chwilowe i szybko mija. To też pokazuje potencjał tego świata, który można jeszcze odkrywać w kolejnych sezonach. Jest tu więc materiał na to, by samym miejscem akcji wciągać widzów w potencjalną kolejną odsłonę. A aspekt nazewnictwa wręcz wymaga od widza włączenia polskich napisów, by zrozumieć znaczenie danych słów związanych ze światem czy postaciami.
To, co jest zaskakujące w pierwszym sezonie serialu
Cień i kość, to samo prowadzenie historii, która nie jest oparta na akcji, efektach specjalnych czy po prostu kreacji widowiska. Ta opowieść bazuje na postaciach, to one napędzają jej tempo, rozwój i określone punkty emocjonalne. Początkowo to są dwa wątki opowiadane równolegle. Z czasem pojawia się ich kilka, ale nigdy nie wchodzi to na rejony multiwątkowości
Gry o tron. Udaje się osiągnąć pożądany efekt, bo choć historia nie ma jakichś spektakularnych fajerwerków, bardzo szybko angażuje widzów. Odpowiednie narzędzia zostały świadomie wykorzystane, aby to zainteresowanie było ciągle podsycane. Jednocześnie niektóre rozwiązania fabularne są trochę przewidywalne, jeśli odbiorca dobrze zna ten gatunek. Trudno jednak traktować to jako wadę. Tego typu seriale rządzą się swoimi prawami, a popkultura zawsze w jakimś stopniu korzysta z remiksu motywów wcześniej stworzonych. To, w połączeniu z całym przekrojem fabuły, odpowiednio się zgrywa, dając satysfakcjonującą opowieść z nutką przygody. Można powiedzieć, że tworzy pewną iluzję, że przenosimy się do innego świata, nie bacząc na tego typu motywy. One tam są, będą dostrzegalne w kilku momentach, ale dobre ukazanie schematów na ekranie wychodzi na korzyść twórców i serialu.
Fantasy z silnymi kobiecymi bohaterkami w centrum wydarzeń są coraz popularniejsze. Choćby w 2020 roku mieliśmy w Netfliksie serial
Przeklęta lub - jak lubię mawiać - koszmar, z którego twórcy nie powinni brać przykładu (
więcej w mojej recenzji). Dlatego, gdy przychodzi do poznania Aliny Starkov, szybko włącza się pewien niepokój... Czy będzie to chodzący, irytujący stereotyp jak Nimue ze wspomnianego projektu? Na szczęście udaje się wybrnąć i uniknąć ostatecznego błędu pogrążającego wiele seriali. W końcu główna bohaterka w wykonaniu Aliny jest ludzka, prawdziwa, a jej przyjaźń z Malem jest dobrze budowana, pogłębiona i z odpowiednio zarysowanym emocjonalnym fundamentem. Panna Starkov oczywiście z czasem daje nam serie oczywistych zachowań czy lekko irytujących błędów, gdy jej świat wywraca się do góry nogami, ale to drobiazgi, które nie powodują bólu głowy podczas oglądania. Bohaterka wzbudza zainteresowanie, a jej decyzje i motywacje mają sens. Co najważniejsze, nie wydaje się chodzącą perfekcją czy superwojowniczką, która zna odpowiedzi na wszystkie pytania, więc jej ludzkie oblicze pozwala łatwo się z nią utożsamić i ją zrozumieć, chętnie śledząc jej historię.
Cień i kość to dość ciekawy serial pod kątem castingu, bo poza
Benem Barnesem dobrze sprawującym się jako generał Kirigan, nie mamy tutaj żadnego znanego nazwiska. Być może przy Barnesie będą skojarzenia z
Punisherem czy księciem Kaspianem z
Opowieści z Narnii, ale resztę postrzegamy tylko przez pryzmat granych postaci. W tym aspekcie dobrze sprawdza się grupa rzezimieszków, czyli Kaz Brekker i jego kompania, którym poświęcony jest jeden z głównych wątków. Wesoła, różnorodna grupka ma dobrą historię pod kątem prób zrobienia skoku w określonym celu, zarobienia pieniędzy i ujścia z życiem. Jednocześnie twórcy poświęcają czas na odkrycie ich osobowości, motywacji, relacji i przede wszystkim talentów - poszczególne aspekty są spokojnie rozwijane, a dojrzewanie postaci jest podkreślone. Można odnieść wrażenie, że w tych postaciach jest więcej, niż zostało nam wyjawione. Zwłaszcza w rewolwerowcu, którego zdolności wydają się podejrzanie nadnaturalne. Złotem jednak jest casting Freddy'ego Cartera w roli Kaza, który samym swoim obliczem sprawia wrażenie stereotypowego zbira, z którym do ciemnej alejki lepiej nie chodzić. Chociaż jego postać taka do końca nie jest, to idealnie pasuje do kreowanej wokół niego otoczki. Być może ten serial nie oferuje aktorskich fajerwerków na poziomie
Gry o tron, ale nigdy nie schodzi poniżej dobrego poziomu.
Oczywiście
Cień i kość ma swoją efektowną stronę związaną ze znaną z trailera Fałdą. Tam znajdujące się potwory, zwane Volcry, zostały sprawnie zrealizowane i dobrze wykorzystane. To wszystko też pokazuje, że serial fantasy nie musi w pełni skupiać się na akcji, walkach i efektach specjalnych, by dać wartą uwagi historię, bo choć kilka takich scen jest, są one raczej postrzegane przeze mnie jako uzupełnienie. Jednocześnie nie jest to raczej serial dla dzieci, nie ma w nim nagości czy wulgaryzmów, ale przemocy nie brakuje. Są dość obrazowe sceny dekapitacji magicznymi mocami związane właśnie z tą sferą serialu. Jednak jest to też seriale dobrze wpisujący się w gatunek young adult, bez popadania w ckliwość czasem w nim spotykaną.
Cień i kość to niezły, dopracowany, elektryzujący i przemyślany serial fantasy. Historia angażuje od początku do końca, dając widzom ciekawy świat, interesujących bohaterów i potencjał na o wiele więcej. Nie jest idealnie, czasem mamy zwolnienie tempa, a bohaterowie podejmują dziwne decyzje. Jednak seans tych 8 odcinków to pozytywna rozrywka, której Netflix ostatnio nie dostarcza zbyt często.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h