Głównym bohaterem jest Duval, mężczyzna w średnim wieku, który z powodu alkoholizmu traci dotychczasowe życie i po roku próbuje zacząć wszystko od nowa. Zatrudnia się u tajemniczego Clemonta, by codziennie przez 9 godzin spisywać nagrania na starej maszynie do pisania. Z tego powodu zostaje wplątany w intrygę, która może go kosztować życie. Oglądając jakikolwiek nieanglojęzyczny film, trudno jednak nie porównywać go do jego pobratymców zza oceanu. To, co odróżnia Cienie od produkcji amerykańskich, to brak pewnej bezpośredniości – zarówno w scenach akcji, jak i w życiu głównego bohatera. To, co się działo w głowie Duvala od momentu, gdy dostał ataku nerwowego, do jego poszukiwań pracy, widz sam musi sobie wyobrazić. Tak samo jak jego relacje z młodą alkoholiczką Sarą – tak jak w Ameryce najpewniej już zostaliby kochankami, tu ich związek jest o wiele delikatniej pokazany, dzięki czemu staje się o wiele ciekawszy. Jeśli zaś chodzi o samego Duvala, to można mieć z nim pewien problem. Z jednej strony widoczna jest kreacja człowieka, który stawia opór kładącemu mu kłody pod nogi życiu, z drugiej strony… Czasem ma się wrażenie, że poza marsową miną Duval nie jest w stanie więcej pokazać. Choć grający go Francois Cluzet to znakomity aktor, kojarzony zwłaszcza z głównej roli w The Intouchables, tutaj wydaje się, że nie miał zbyt dużego pomysłu na postać – a szkoda, bo mimo że sama intryga, oczywiście, była najważniejsza, nie zmienia to faktu, że aktor mógł pokazać coś więcej poza miną cierpiętnika. Jeśli chodzi zaś o resztę aktorów – warto przyjrzeć się się grze aktorskiej Denisa Podalydesa (Clement) i Simona Abkarina (Gerfaut). Pierwszy z nich jest odpowiednio tajemniczy, dziwny, niepozwalający na wyrażenie o nim jasnej opinii, drugi za to jest ciekawą niespodzianką – ale więcej nie ma co zdradzać. Reszta aktorów po prostu dobrze odgrywa swoją rolę – Alba Rohrwacher jest po prostu miłą, zagubioną dziewczyną, a Sami Bouajila twardym policjantem. Jednakże problem aktorów z ich dosyć papierowymi postaciami może wynikać z tego, że film jednak działa w pewnych znanych już schematach – człowiek, który próbuje odbudować swoje życie, kobieta, która liczy się w jego życiu, źli gangsterzy, nie lepsi policjanci – ci, którzy oczekują czegoś zupełnie nowego, srogo się zawiodą. Co nie oznacza, że film nie działa dobrze w tych schematach i nie trzyma do końca w napięciu – wręcz przeciwnie, a zwroty akcji i powolne odkrywanie kart tylko temu pomagają. I dzięki tej właśnie intrydze i całej atmosferze, wokół której dzieje się akcja, można wybaczyć pewne wady scenariusza. Na samym końcu warto jeszcze napisać parę zdań o zakończeniu filmu. Nie zdradzając żadnych szczegółów, można odnieść wrażenie, że scenarzyści przesadzili z dramaturgią sceny i długie spojrzenia bohaterów wywołały… dosłownie śmiech na sali. La mécanique de l'ombre daleko jest zarówno do filmu wybitnego, jednak są oczko wyżej od zwykłego przeciętniaka. To po prostu solidny thriller, choć wpadający w pewne schematy, potrafiący dobrze z nimi współgrać. A i tak najważniejsza jest intryga – i ona najbardziej przekonuje mnie, by zapraszać widzów na ten seans – czy do kina, czy przed telewizory. Warto jednak obejrzeć go uważnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj