Nowy sezon Cobra Kai zaczyna się w momencie zakończenia poprzedniego, czyli po widowiskowej bójce w szkole, która doprowadziła do tragedii. Czy Miguel przeżyje? Wydaje się, że akurat ta kwestia nigdy nie była jakimś dylematem, bo twórcy nie chcą tworzyć niczego mrocznego, przygnębiającego czy cynicznego. Często zabijanie bohaterów tworzy właśnie taką atmosferę i staje się niepotrzebnym zabiegiem, niezbyt dużo wnoszącym do całej historii. A Cobra Kai to nadal rzecz czerpiąca pełnymi garściami z lat 80. oraz z serii Karate Kid, więc Miguel przeżyje. Pytanie tylko - co dalej? Dzięki temu mamy jeden z lepszych wątków tego sezonu związany z Johnnym Lawrencem i jego kolejnym etapem dojrzewania. Przez dwa sezony widzieliśmy, jak podnosił się z dna i stawał się senseiem dla grupy dręczonych dzieciaków. Sytuacja z Miguelem dotknęła go osobiście, więc ten wątek idzie właśnie taką drogą, pozwalającą podkreślić człowieczeństwo Johnny'ego. Spójrzmy na to tak: gdyby był on tak prostym złoczyńcą, jak Karate Kid sugerował, w życiu by nie odczuwał emocji, które obserwujemy. William Zabka oraz twórcy nadają Johnny'emu głębi, charakteru i pozwalają mu dojrzewać. Dlatego, gdy bierze się w garść i w swoim kuriozalnym, często komicznym stylu zaczyna pracować z Miguelem, by ten zaczął chodzić, Cobra Kai przypomina o tym, że w prostocie fabularnej leży jego największa siła, gdy serce jest po właściwej stronie. Zwłaszcza że to koniec końców działa obopólnie. Johnny pomaga Miguelowi w czymś ważnym, bo chłopak nie tylko zaczyna chodzić, ale dojrzewa oraz rozumie błędy Cobra Kai jako dojo. Jednocześnie jednak chłopak pomaga swojemu senseiowi w pozornie prostych, życiowych tematach, jak kwestia kontaktu z Ali na Facebooku. Ich wspólne perypetie mają w sobie dużo humoru, często wywodzącego się ze specyficznego charakteru Lawrence'a, ale pomimo tego, że po tylu odcinkach doskonale znamy jego dziwności, to nadal trafia w punkt, bawi i ma doskonałe wyczucie czasu.
Netflix
+4 więcej
Cobra Kai ma motyw przewodni, który jest obecny od samego początku, a nowy sezon pogłębia jego detale. Polega on na tym, że twórcy chcą pokazać, jak cienka granica leży pomiędzy dręczycielem a ofiarą. Widzieliśmy to w przemianie dzieciaków trenowanych przez Johnny'ego, w Miguelu oraz przede wszystkim w wyjaśnieniu konfliktu Daniela z Lawrencem. Nawet w tym sezonie pada otwarcie sformułowanie podczas spotkania z radą miasta, że to Daniel był dręczycielem,  nie Johnny. Biorąc pod uwagę, jak potoczyły się ich losy i kto przez traumy dzieciństwa w jakimś stopni "przegrał" życie, trudno nie zastanowić się głębiej nad tym motywem. Twórcy doskonale to kontynuują, dając różne perspektywy i pokazując, jak ta granica pomiędzy dobrem i złem zaciera się i nie jest tak prosta, jak Karate Kid sugerował przed laty. Ba, myślę, że nawet dzięki Cobra Kai ten film będzie oglądać się zupełnie inaczej. Tak samo jest z Karate Kid 2, który dostaje sporo miłości w dwóch odcinkach sezonu. Powrót Kumiko i Chozena granych przez tych samych aktorów co w filmie sprzed lat idealnie wpisuje się w temat: "dręczyciel czy ofiara?". Z jednej strony wątek jest perfekcyjnym, wręcz szkolnym dowodem, jak świetnie operować nostalgią w odpowiedni sposób. W końcu pojawienie się tych postaci ma ważne znaczenie fabularne. Spotkanie z Kumiko pojawia się w momencie totalnego zagubienia Daniela, gdy te musi wrócić do przeszłości, by odszukać głos pana Miyagiego i odzyskać wewnętrzną równowagę. To właśnie zapewnia mu Kumiko, pokazując listy Miyagiego i wskazując odpowiednią drogę, by Daniel wrócił do bycia sobą. Tutaj istniało ryzyko, że twórcy będą chcieli wprowadzić niepotrzebny romans. W końcu Daniel czuł miętę do Kumiko w Karate Kid 2, ale nikt tutaj nie kombinuje, nie psuje charakteru postaci poprzez puste cielesne igraszki i brawo za to, bo jest to coś, co nie pasuje do charakteru Cobra Kai. To samo zresztą jest z Chozenem, z którym twórcy świetnie potrafią się bawić poprzez nawiązania do konfliktu z filmowego pierwowzoru. Znów to, co na ekranie kina wydawało się sztampowe, nudne i niepotrzebne (nie jestem fanem Karate Kida 2), w wersji twórców Cobra Kai nabiera charakteru, wigoru i znaczenia. Znów możemy zastanawiać się, czy rzeczywiście Daniel był ofiarą w tej walce z Chozenem. Słowa domniemanego złoczyńcy, że po porażce z Danielem chciał zakończyć swoje życie, pokazuje bohatera serii w złym świetle. On wygrał wszystko, także życie i sukcesy, ale jakim kosztem? Zniszczył życie Johnny'ego i miał też destrukcyjny wpływ na Chozena. Takie zabawy konwencją i nadawanie nowego znaczenia pozornie prostej historii to jedna z największych zalet Cobra Kai. Zwłaszcza że znaczenie rozmów z Chozenem jest bardzo istotne dla dalszego rozwoju fabuły 3. sezon. Nic nie jest wprowadzone bez przyczyny. Cały motyw nostalgii oczywiście kapitalnie objawia się poprzez oczekiwany powrót Elizabeth Shue do roli Ali Mills. Tak jak z Kumiko i Chozenem, tak też tutaj twórcy operują nostalgią z pełną świadomością, ale mają też w zanadrzu cel fabularny, który chcą osiągnąć. To jest ważne, by dostrzec, że tutaj wszystko ma znaczenie, a powroty postaci są narzędziem opowiadania historii, a nie tylko smaczkiem dla fanów. Pokazanie, że przyczyną konfliktu Johnny'ego z Danielem była tak naprawdę Ali, daje nową perspektywę wszystkim wydarzeniom. Widzimy, jak twórcy chcą zbić widzów z tropu, sugerując powtórkę z rozrywki (scena w klubie), by w kluczowym momencie pokazać, że to Ali będzie tą, która zasypie barykady i zbuduje most porozumienia pomiędzy Danielem i Johnnym. Całość wykorzystana jest smakowicie, bo poprzez duże emocje i odpowiednie manewrowanie motywem powrotu Ali, doszliśmy do kulminacji, która kieruje Cobra Kai na kompletnie nowy tory. W końcu ileż można było ciągnąć wojnę Daniela z Johnnym, która i tak trwała kilka dekad za długo? Dlatego też ta epicka pod kątem emocji, finałowa scena, gdy Johnny i Daniel razem prowadzą dojo i uczą dzieciaki, wywołuje wręcz ciarki na plecach. To jest ten moment, w którym mnóstwo wydarzeń i zabiegów fabularnych dochodzi do kulminacji i daje satysfakcję. Okazuje się, że wszystko, co oglądaliśmy przez 3 sezony - także w kontekście często absurdalnego pogłębiania konfliktu - było robione właśnie w tym celu, by dosadnie usprawiedliwić pogodzenia dwóch zwaśnionych wrogów. A to, jak znajdują wspólny język czy nawet jak dogryzają sobie wzajemnie, ale ostatecznie łączą siły, działa na poziomie emocjonalnym, który bardziej odczują osoby wychowane na Karate Kid. To oczywiście nie oznacza, że 3. sezon jest perfekcyjnym arcydziełem serialowej rozrywki. Patrząc na konflikt pomiędzy uczniami dojo, trudno nie dostrzec przesady. W tym przypadku twórcy wydają się przekraczać wszelkie granice smaku i zdrowego rozsądku, bo choć walka nastolatków ma swoje przyczyny, rozrywkowy charakter i dobre momenty, koniec końców jej przyczyny w żadnym razie nie usprawiedliwiają eskalacji przemocy, którą oglądamy. To wyszło daleko poza konflikt senseiów czy nawet walki dręczycieli z ofiarami, którzy w tym równaniu zmieniali strony konfliktu. Przynajmniej w tej chwili zdecydowanie się porzucić motyw romansu, który trochę osłabił siłę 2. sezonu, a tutaj pojawia się wręcz epizodycznie, ale przez brak klarownego i przede wszystkim poważnego usprawiedliwienia wojny dojo, to wydaje się wręcz niepoważne. A tym samym wymaga od widza przymknięcia oka na taki detal i zaakceptowania Cobra Kai z całym dobrem inwentarza. Plus za dobry twist z Hawkiem, który zmienił stronę konfliktu, bo rzecz została dość dobrze podbudowana fabularnie i wyjaśniona. Duży minus za brak fajnego pomysłu na resztę postaci - zwłaszcza w kwestii Robbiego jest to nadto odczuwalne. Największym zaskoczeniem 3. sezonu Cobra Kai jest poświęcenie czasu na postać Johna Kreese'a, którego ponownie po latach gra Martin Kove. Kultowy złoczyńca z Karate Kid był przecież postacią do bólu schematyczną - był zły, bo tak. Nie było to nigdy wytłumaczone czy usprawiedliwione. Dlatego po raz kolejny twórcom należą się brawa, bo cały 3. sezon pod tym kątem diametralnie zmieni odbiór filmu z lat 80. Pokazanie genezy Kreese'a i całego Cobra Kai w postaci traumy wojny w Wietnamie to pomysł pozornie banalny, ale zarazem trafny i kapitalnie wyjaśniający wszelkie aspekty osobowości czarnego charakteru. Tym samym Kreese staje się osobą dość niejednoznaczną, bo choć możemy go postrzegać jako złoczyńcę, jego motywacje są dobre, ale metody, jakimi chce on osiągnąć swoje cele, już niekoniecznie wzbudzają sympatię. Takim sposobem jego decyzje w prowadzeniu Cobra Kai i uczeniu dzieciaków bezwzględności przygotowujących je do trudów dorosłego życia staje się ciekawym motywem godnym zastanowienia. Wiemy, dlaczego Kreese tak patrzy na życie i co spowodowało, że stał się tak cyniczny i bezwzględny. Nawet ten moment w knajpce, w której był ofiarą dręczyciela, genialnie wpisuje się w cały motyw przewodni Cobra Kai. Ciekawe jest to, że wątek zapowiada większe emocje na 4. sezon, bo Kreese wzywa wsparcie z czasów wojny w Wietnamie. Biorąc pod uwagę zabawę z latami 80. i całą popkulturą, nie zdziwiłbym się, gdyby twórcy tej postaci nie obsadzili jakimś znanym nazwiskiem. 3. sezon Cobra Kai jest lepszy od poprzedniego, bo porzucono kilka motywów obniżających jakość historii. Oczywiście nie wszystko wychodzi idealnie, niektóre motywy fabularne mogłyby mieć więcej sensu i lepsze usprawiedliwienie, ale to naprawdę są detale. Wrażenia z oglądania są na podobnym poziomie jak w pierwszym sezonie: serce bije coraz szybciej dzięki emocjom, kapitalnie dobranej muzyce i nostalgii powodującej, że uśmiech nie schodzi od pierwszej do ostatniej sceny. Oby w 4. sezonie, czyli pierwszym tworzonym już po przejęciu przez Netflixa, nie tylko to utrzymano, ale być może też podwyższono poziom, bo wciąż jest tutaj pole do poprawy, by było jeszcze lepiej.      
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj