Dziwne są losy Conana wydawanego pod szyldem Marvela. Wygląda to tak, jakby nie było w nich żadnego centralnego punktu (takim z początku wydawała się seria ze scenariuszem Jasona Aarona), tylko różnorodne odnogi (no bo mamy różne serie) – w zależności od tego, co też twórcom przyjdzie na myśl. Komuś w pewnej chwili musiał zatem przyjść do głowy pomysł na włączenie Cymeryjczyka do przygód marvelowskich superbohaterów. I wtedy już samo poszło. Mamy zatem na rynku serię Savage Avengers, w której Conan występuje obok Punishera czy Deadpoola. Po drodze trafił się niespodziewany crossover (Wojna węży) z różnymi bohaterami z innych książek Roberta E. Howarda. Trochę to wygląda tak, jakby redaktorzy i twórcy z Marvela eksperymentowali z postacią Conana, testując tolerancję czytelników. Takim rodzajem testu jest właśnie Bitwa o Wężową Koronę.

W tej pięciozeszytowej opowieści, po przeczytaniu zaledwie jednej planszy, trafiamy razem z Conanem do Las Vegas. Nie jest to w jakiś szczególny sposób wyjaśnione, po prostu tak powiodła bohatera droga przez pustynię. A ten całkiem racjonalnie reaguje na wszystko, co się wokół niego dzieje – nie licząc nowinek technologicznych, nie widzi tu nic, czego by nie znał. W końcu mówimy o Las Vegas, mieście pełnym barbarzyńskich zwyczajów.

Źródło: Egmont

Wiadomo zatem, że kłopoty same tu znajdą Conana. A jak już się w nie wpakuje, to małe problemy zrodzą te dużo większe. I tak dalej, przez całe pięć zeszytów. To "tak dalej" może brzmieć ironicznie, ale wcale tak nie jest. To całkiem udana przygoda z fajnymi postaciami, które kręcą się wokół Conana – z Nylą na czele. To ona wraz z Cymeryjczykiem zamierza wykraść skarb z iście diabelskiego hotelu Inferno, w którym w zamknięciu tkwi Mesisto (stojący za główną intrygą w tej opowieści). Jednak wśród złoczyńców prym wiedzie zwalisty Imus Champion – już wkrótce stanie się on prawdziwym utrapieniem dla Conana.

Conan i Nyla z Vegas trafiają prosto do Wakandy, w której bohater zaliczy obowiązkową konfrontację z Czarną Panterą (choć dużo lepiej wypada ta wcześniejsza, z Czarną Kotką w Vegas). Wszystko prowadzi tutaj do tytułowej Wężowej Korony, której wygląd (i nie tylko) spojleruje nam okładka niniejszego tomu. A sama opowieść, jak źle byśmy nie myśleli o tym wrzuceniu Conana w uniwersum Marvela, całkiem nieźle broni się jako jednorazowa rozrywka, która wchodzi tak dobrze i szybko, że nawet nie zdążymy pomyśleć o jej różnych głupotkach. Jest dynamicznie, zabawnie, widowiskowo, również lekko pod względem narracyjnym, co być może nie wszystkim będzie pasować. Conan wygląda klasycznie i bardzo wyraźnie widać u niego wszystkie barbarzyńskie nawyki.

Sprawna, realistyczna kreska Luke’a Rossa pozwala cieszyć się planszami, a scenariusz Saladina Ahmeda pokazuje, że z tego połączenia uniwersów, które może wydawać się niektórym czytelnikom rodzajem świętokradztwa, da się wykrzesać całkiem przyjemną historię – z finałem, w którym wyraźnie widać, że barbarzyńca we współczesnym, marvelowskim świecie nie czuje się wcale tak źle. Może i twórcy poszli w Bitwie o wężową koronę po linii najmniejszego oporu, ale zrobili to w idealnie bezpretensjonalny sposób. Dzięki temu ta krótka, intensywna opowieść po prostu może się podobać.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj