Conan. Bitwa o Wężową Koronę - recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 6 grudnia 2023Kiedy prawa do postaci Conana trafiły do Marvela, chyba nikt się nie spodziewał, jakie atrakcje twórcy zafundują czytelnikom i samemu Cymeryjczykowi. Raczej nikomu nie przyszło na myśl, że ów bohater heroic fantasy zawita do współczesnego Las Vegas i Wakandy.
Kiedy prawa do postaci Conana trafiły do Marvela, chyba nikt się nie spodziewał, jakie atrakcje twórcy zafundują czytelnikom i samemu Cymeryjczykowi. Raczej nikomu nie przyszło na myśl, że ów bohater heroic fantasy zawita do współczesnego Las Vegas i Wakandy.
Dziwne są losy Conana wydawanego pod szyldem Marvela. Wygląda to tak, jakby nie było w nich żadnego centralnego punktu (takim z początku wydawała się seria ze scenariuszem Jasona Aarona), tylko różnorodne odnogi (no bo mamy różne serie) – w zależności od tego, co też twórcom przyjdzie na myśl. Komuś w pewnej chwili musiał zatem przyjść do głowy pomysł na włączenie Cymeryjczyka do przygód marvelowskich superbohaterów. I wtedy już samo poszło. Mamy zatem na rynku serię Savage Avengers, w której Conan występuje obok Punishera czy Deadpoola. Po drodze trafił się niespodziewany crossover (Wojna węży) z różnymi bohaterami z innych książek Roberta E. Howarda. Trochę to wygląda tak, jakby redaktorzy i twórcy z Marvela eksperymentowali z postacią Conana, testując tolerancję czytelników. Takim rodzajem testu jest właśnie Bitwa o Wężową Koronę.
W tej pięciozeszytowej opowieści, po przeczytaniu zaledwie jednej planszy, trafiamy razem z Conanem do Las Vegas. Nie jest to w jakiś szczególny sposób wyjaśnione, po prostu tak powiodła bohatera droga przez pustynię. A ten całkiem racjonalnie reaguje na wszystko, co się wokół niego dzieje – nie licząc nowinek technologicznych, nie widzi tu nic, czego by nie znał. W końcu mówimy o Las Vegas, mieście pełnym barbarzyńskich zwyczajów.
Wiadomo zatem, że kłopoty same tu znajdą Conana. A jak już się w nie wpakuje, to małe problemy zrodzą te dużo większe. I tak dalej, przez całe pięć zeszytów. To "tak dalej" może brzmieć ironicznie, ale wcale tak nie jest. To całkiem udana przygoda z fajnymi postaciami, które kręcą się wokół Conana – z Nylą na czele. To ona wraz z Cymeryjczykiem zamierza wykraść skarb z iście diabelskiego hotelu Inferno, w którym w zamknięciu tkwi Mesisto (stojący za główną intrygą w tej opowieści). Jednak wśród złoczyńców prym wiedzie zwalisty Imus Champion – już wkrótce stanie się on prawdziwym utrapieniem dla Conana.
Conan i Nyla z Vegas trafiają prosto do Wakandy, w której bohater zaliczy obowiązkową konfrontację z Czarną Panterą (choć dużo lepiej wypada ta wcześniejsza, z Czarną Kotką w Vegas). Wszystko prowadzi tutaj do tytułowej Wężowej Korony, której wygląd (i nie tylko) spojleruje nam okładka niniejszego tomu. A sama opowieść, jak źle byśmy nie myśleli o tym wrzuceniu Conana w uniwersum Marvela, całkiem nieźle broni się jako jednorazowa rozrywka, która wchodzi tak dobrze i szybko, że nawet nie zdążymy pomyśleć o jej różnych głupotkach. Jest dynamicznie, zabawnie, widowiskowo, również lekko pod względem narracyjnym, co być może nie wszystkim będzie pasować. Conan wygląda klasycznie i bardzo wyraźnie widać u niego wszystkie barbarzyńskie nawyki.
Sprawna, realistyczna kreska Luke’a Rossa pozwala cieszyć się planszami, a scenariusz Saladina Ahmeda pokazuje, że z tego połączenia uniwersów, które może wydawać się niektórym czytelnikom rodzajem świętokradztwa, da się wykrzesać całkiem przyjemną historię – z finałem, w którym wyraźnie widać, że barbarzyńca we współczesnym, marvelowskim świecie nie czuje się wcale tak źle. Może i twórcy poszli w Bitwie o wężową koronę po linii najmniejszego oporu, ale zrobili to w idealnie bezpretensjonalny sposób. Dzięki temu ta krótka, intensywna opowieść po prostu może się podobać.
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat