W pierwszym odcinku nowego sezonu dowiedzieliśmy się sporo na temat małżeństwa Draperów, teraz zaglądamy w okna domu Campbellów. Pete, w przeciwieństwie do Dona, słabo radzi sobie z romansami. Póki co niewiele mu z nich przyszło. Jego twarz została zmasakrowana przez męża kochanki, na punkcie której miał obsesję. Twarz kochanki, która miała obsesję na jego punkcie (a przynajmniej była na najlepszej drodze ku temu) została zmasakrowana przez jej męża. Nie można też zapomnieć o dziecku, którego nigdy nawet nie widział na oczy.

Pete bardzo nieudolnie podąża ścieżkami Dona. Romans z sąsiadką, tuż pod nosem kochającej żony, jest bardzo niebezpieczną grą. Oczywiście Donowi, przez lata szkolącemu się we wszystkich kłamstwach, matactwach i oszustwach, wszystko uchodzi na sucho. Jego młodszy kolega nie miał jednak tyle szczęścia – jednorazowy wyskok natychmiast wyszedł na jaw. Bardzo cieszył mnie widok Campbella złapanego w pułapkę bez wyjścia, przerzucającego przerażone spojrzenia z żony na kochankę. Po raz kolejny udowadnia, że jest zupełnie pozbawiony klasy.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2013 AMC

Największą bohaterką „The Collaborators” była z pewnością Trudy. Okazało się, że przez cały czas wiedziała o wybrykach małżonka. Godziła się je tolerować, posłuszna strasznej zasadzie, która najpewniej dominowała wśród ówczesnych, pogodzonych ze swoim losem kobiet. "Jedyne, czego od ciebie chciałam to trochę dyskrecji". Pete nie docenił jednak jej poświęcenia i złamał nawet te niewymagające reguły. Myślał, że po raz kolejny wyszedł cało z opresji, jednak żona w końcu pokazała pazurki. Mistrzowsko rozegrała tę potyczkę. "Zniszczę cię" – ostrzega niegdyś potulna Trudy. I ja jej wierzę. To była naprawdę świetnie napisana i zagrana scena. Tak na marginesie, usilnie staram się uwierzyć, że istnieją kobiety, dla których pan Campbell byłby pociągającym mężczyzną. Jednak scena, w której obie sąsiadki walczą między sobą zaciekle o atencję Pete’a jest dla mnie po prostu wielką zagadką. Trudno jest mi wyobrazić sobie, że przyciąga je do siebie swoją wspaniałą, męska fizjonomią i błyskotliwym dowcipem…

Megan Draper także zmaga się z problemami małżeńskimi i trudnymi dylematami. Okazuje się, że przez sześć tygodni nosiła w sobie dziecko Dona. Nie potrafi poradzić sobie z tą sytuacją, a pocieszenia szuka nie u niczego nieświadomego męża, lecz u jego kochanki. Oczywiście rozumiem, że dla niej Sylvia jest tylko miłą i bardziej doświadczoną życiowo kobietą, która dodatkowo znalazła się we właściwym miejscu o właściwej porze, jednak dla widzów – znających dużo lepiej układy między tą trójką, sytuacja jest co najmniej nietypowa. W scenie ich rozmowy w bardzo delikatny sposób została wprowadzona do serialu kontrowersyjna (w tamtych czasach jeszcze bardziej) kwestia aborcji. Megan dała do zrozumienia Sylvii, że nie jest pewna jaką decyzję by podjęła, gdyby nie doszło do poronienia. Jej powierniczka, zdeklarowana włoska katoliczka (krzyżyk na jej szyi jest czasem aż zbyt ostentacyjny) i wzór cnót wszelakich, twierdzi, że jej taka wątpliwość nigdy nawet nie przeszłaby przez myśl. Dla Megan w tym momencie najważniejsza jest kariera zawodowa. Trudno się jej dziwić – po wielu próbach zaistnienia w środowisku, zakończonych fiaskiem, w końcu udało się jej wybić. Doskonale wie, że ciąża oznaczałaby koniec jej kariery w operze mydlanej. Bardzo obawiała się także reakcji męża, nie wiedząc, czy jest gotowy na powiększenie rodziny.

Mówi się, że wzorce postępowania wynosi się z rodzinnego domu. Często zupełnie nieświadomie kierujemy się wartościami, które przyswoiliśmy w latach młodości. Scenarzyści każą nam sobie to uświadomić, pokazując po raz kolejny smutne dzieciństwo głównego bohatera. Młody Dick (dobór aktora – geniusz w najczystszej postaci; cóż, niektórzy mężczyźni są jak wino) jest synem prostytutki, wychowywanym przez macochę w burdelu. Nie ma tam żadnych wartości do przyswojenia, a wzorce postępowania raczej nie są godne naśladowania. Młody Dick szybko się jednak uczy. Dowiaduje się, że kobieta nie zasługuje na szacunek, jest własnością mężczyzny. Seks jest transakcją. Każdy powinien pilnować własnych spraw, a to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, nie powinno nikogo obchodzić. Zasady te konsekwentnie wciela w życie. "TO nie miało miejsca. Nie myślę o tym" – mówi Sylvii, tym samym wmawiając sobie i jej, że mogą zrzucić z siebie odpowiedzialność. W domu publicznym wujka Macka młody Dick dostaje też pierwszą w swoim życiu matczyną poradę: "Znajdź swoje własne grzechy, chłopczyku" – mówi pewna miła pani. Dick, a później Don, posłusznie się do tego stosuje. Czy Dick Whitman był z góry skazany na przeobrażenie się w Dona Drapera? Nie wiem, czy jego przeszłość w jakiś sposób go usprawiedliwia, ale z pewnością wiele tłumaczy.

[image-browser playlist="" suggest=""]
©2013 AMC

Retrospekcje te zostały brutalnie zestawione ze scenami intymnych spotkań Drapera i jego włoskiej kochanki. Dzięki temu widzimy wyraźnie, na jakich zasadach opiera się ich związek. Jeszcze dosadniej pokazuje to moment, w którym Don na odchodne daje Sylvii pieniądze, a ona, bez zastanowienia i oporów, przyjmuje je. "Musisz skończyć z tym nonsensem" – radzi dr Rosen. Mówi o zgubnych skutkach palenia papierosów, jednak nietrudno jest przenieść tę poradę na zupełnie inną płaszczyznę.

Zadziwiające jest to, jak Don, łamiący chyba wszystkie możliwe przykazania dobrego męża w obu swoich małżeństwach, deklaruje potrzebę lojalności wobec klientów SCDP. A przynajmniej wobec jednego z nich. Sposób, w jaki Draper poradził sobie z bufonowatym Herbem zasługuje na owacje na stojąco. Stary Don powrócił w pięknym stylu - kilka jego słów unieszkodliwiło Herba na dobre. Bardzo chciałabym wierzyć, że dla Dona głównym motorem działania była sympatia do Joan (Weiner bardzo nam ją dawkuje. Domagam się całego odcinka poświęconego tylko jej, w ramach rekompensaty). Nie mogę jednak pozbyć się paskudnego wrażenia, że w dużej mierze kierowały nim inne motywy. Na pierwszy plan nie wysuwała się wcale ani troska o Joan, ani nawet o swoją wspaniałą ogólnokrajową kampanię reklamową, ale przede wszystkim pragnienie pokazania klientowi, kto tak naprawdę tu rządzi i rozdaje wszystkie karty.

Draper po raz kolejny udowadnia, że jest manipulatorem doskonałym i wszelkie próby walki z nim są zupełnie bezcelowe. Potrafi przejrzeć ludzi na wylot i bezbłędnie odczytywać ich ukryte myśli. Ma nad nimi przewagę. Jego przemowa na zebraniu z szefostwem Jaguara była mistrzowska. Jednak nie gorszą zaserwował nam wcześniej, w trakcie kolacji z Sylvią. "Chcesz czuć się źle do czasu, kiedy zdejmę z ciebie sukienkę. Bo i tak to zrobię. Chcesz pominąć kolację? W porządku. Ale nie udawaj". Te słowa łamią wszelki opór i wyrzuty sumienia kochanki, pokazując tylko jak bardzo były nietrwałe i powierzchowne. Przy akompaniamencie włoskiej opery podglądamy jego i Sylvię w sypialni (wspaniały montaż!). Niedługo potem Don bez żadnego problemu wciela się w rolę kochającego męża, stawiającego szczęście i pragnienia swojej żony na pierwszym miejscu. Widzimy prawdziwe, najbardziej przerażające oblicze Dona Drapera.

W „The Collaborators”, być może jeszcze wyraźniej niż w poprzednim odcinku, przewija się motyw przechodzenia przez drzwi. Zamknięte drzwi chronią nieostrożnych kochanków, pomagają utrzymać tajemnicę i pozory, osłaniają grzechy i grzeszki przed światłem dziennym. Największe znaczenie ma jednak końcowa scena – Don, po umówieniu się na kolejną schadzkę z Sylvią, kieruje się w stronę drzwi do własnego mieszkania. Za nimi czeka żona i jego oficjalne, idealne życie. W rzeczywistości zaś - odpowiedzialność i poczucie winy, nieustanna, męcząca gra. Don wyjmuje klucz, ale nie jest w stanie wejść do środka.

[image-browser playlist="" suggest=""]©2013 AMC

A jak radzi sobie w nowej pracy nasz Draper w spódnicy? Niestety nie tak dobrze jak ostatnio. Okazuje się, że sposób, w jaki Peggy zarządza swoim zespołem nie jest jednak odbierany pozytywnie. Identyczne postępowanie Dona przynosi mu podziw i respekt wśród pracowników, Peggy dostaje w zamian niewybredne, szowinistyczne żarty. Domyślałam się, że wieczorne ploteczki Peggy i Stana nie są tylko miłym, humorystycznym akcentem w serialu. Takiego obrotu spraw jednak się nie spodziewałam. Niewinne rozmowy telefoniczne doprowadziły do wielkiej wojny o keczup. Nowy szef panny Olson cierpliwie tłumaczy jej prawidła rządzące ich zawodem, a początkowo mocny sprzeciw Peggy szybko się kruszy. To wojna - kto nie jest z nimi, jest przeciwko nim. W tym świecie ma miejsca dla przyjaciół, są tylko wrogowie. Obawiam się, że poleje się krew.

Warto wspomnieć, że w tym epizodzie za kamerą stanął Jon Hamm. Nie była to jego pierwsza próba reżyserska ( „Tea Leaves” w poprzednim sezonie), jednak z pewnością od debiutu lepsza. Połączenie jego rozwijających się możliwości reżyserskich i doskonałych umiejętności aktorskich (znajdujących się już chyba na najwyższym możliwym poziomie) z bardzo dobrym scenariuszem i bezbłędną grą pozostałych aktorów, daje nam kolejną wspaniałą opowieść o życiu szaleńców z Madison Avenue. Dodatkową przyjemnością była z pewnością jedna z najlepszych piosenek końcowych w historii serialu. Moim faworytem jest występ Nancy Sinatry, tłumaczącej Donowi w ostatnich scenach piątego sezonu, że żyje się tylko dwa razy. Jednak Bing Crosby i „Just a gigolo” także pozostaje w pamięci na długo – aż do następnego odcinka.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj